Ktoś pisał, że mam smutne życie, żebym się zajął czymś poważnym. Bo to, jak wygląda miasto, ciągle nie jest tu sprawą poważną.
– Michał Gruda o Łodzi
Ach, jak ja lubię książki Springera. Zaczęło się od Źle urodzonych, książki o ukrytym pięknie architektury PRL-u, potem książki o Hansenach, o znikającej Miedziance. Springer ma świetne pióro, potrafi prowadzić opowieść w urzekający czytelnika słodko-gorzki sposób. Potrafi spojrzeć poza brud, porażki, ograniczenia i wydobyć piękno tego, o czym mówi. Przyszła więc dla mnie pora, by nadrobić kolejną pozycję.
Reklamy, szyldy, banery
Ale Wanna z kolumnadą okazała się książką zaskakująco przygnębiającą. Może dlatego, że choć dotyczy otaczającej nas brzydoty – wszechobecnych reklam, architektonicznych koszmarków, pastelozy budynków mieszkalnych, bezsensownie zaplanowanych osiedli, czy też raczej braku planowania – to tak naprawdę krytykuje nas, Polaków. Bo czemu w końcu winny jest płot, że wisi na nim reklama? Czemu winny hotel, że ktoś postawił u wejścia tandetne gipsowe sfinksy? Patrzymy na tę kakofonię barw, na te stylizowane na piramidy-restauracyjki i zameczki-domy weselne i się ich nie wstydzimy.
„Reklama zewnętrzna Radek Kołakowski” autorstwa Cyrkiel-network – Praca własna. Licencja CC0 na podstawie Wikimedia Commons.
Kolumny, wieżyczki, pałace
Ludzie o łzawiących oczach. Tacy, których dotknęło nieszczęście posiadania wrażliwości estetycznej.
Niby więc chodzi o przestrzeń, ale tak naprawdę – o ludzi. O to, że niewiele nas tak naprawdę obchodzi, czy mamy ładny widok z okna, czy zabytki nie toną pod płachtami i banerami, czy będzie estetycznie, ładnie, przyjemnie. Czyta się tę książkę z narastającym uciskiem w żołądku, bo nie byłoby przecież tak źle, gdyby komuś na ładzie zależało. Ale zdaje się nie zależeć nikomu. Ani deweloperom, myślącym o kolejnych mieszkaniach, ale już nie sklepach czy przedszkolach; ani politykom, nie chcącym podpaść inwestorom; ani samozwańczym architektom, co uważają, że te greckie kolumienki i złocone gzymsy są szczytem luksusu; ani przechodniom, zwykłym ludziom, którzy muszą na co dzień ten koszmar oglądać. I tylko nielicznym oczy szczypią.
Czemu? Hotel Venecia Palace w Michałowicach, zdjęcie ze strony Koszmary ArchitekturyBo to też książka o porażkach tych, którzy próbują. Nielicznych konserwatorów zabytków, architektów, polityków, działaczy miejskich, czy tych przechodniów, co to powiedzieli „dość”. Czasem brakuje im pieniędzy i innych środków. Najczęściej brakuje odpowiednich przepisów prawnych, a te, które są nie wystarczą, by powstrzymać samowolę budowlaną, nielegalne reklamy, stawianie byle czego i byle jak nieodpowiedzialnie i bez myślenia o skutkach dla wyglądu przestrzeni miejskiej, nie wspominając o wygodzie mieszkańców. Przede wszystkim nie wystarczą, by powstrzymać ludzką arogancję, bo przekonanie, że w można wszystko, boli chyba najbardziej – to nieoglądanie się na innych, ignorowanie prawa, przerost ego. Ale niektórzy walczą. Czasem uda im się uratować jeden blok, jeden trawnik, coś zmienić. Jak nie dziś, to za pięć lat. Zmiany postępują wolno, więc niektórzy tracą zapał. Garstka się nie poddaje.
Pasteloza, kropkoza
Ludziom wystarczy pokazać, że nie trzeba kolorować całego bloku na pomarańczowo, że czasami wystarczą drobne akcenty, a efekt będzie silniejszy. Nikt ich tego nie nauczył, więc muszą to robić architekci.
– Marcin Kościuch
Społeczeństwo trzeba edukować plastycznie, wy od tego jesteście, bo na plastyce nikt tego nie uczył.
– L.U.C.
Spytacie pewnie – czy to jest takie ważne? Przecież te pastelowe domki takie ładne. Sporo spółdzielnia takie chce, skoro się takie ludziom podobają, to dlaczego nie? Cóż, były czasy, gdy i mnie podobały się pastelowe bloki. Bo nie było szare. Szare jest przecież złe, ponure, jak za komuny. Tylko że – cytując klasyka – tu zielone, tam brązowe wygląda jak gówno w lesie. Patrzę na znajomy trojaczek na osiedlu domków. Pierwszy segment jest zielony, drugi żółto-pomarańczowy (a może pomarańczowo-czerwony? Jeszcze te kolory po ociepleniu nie zdążyły wyblaknąć, rażą po oczach), trzeci biały i zamiast farbą, pokryty czymś co wygląda jak białe, plastikowe panele. No jak tak można? Jaki jest w tym sens?
Po raz kolejny to samo pytanie – czemu? Blok w Ełku, fot. Paweł, zdjęcie z serwisu Bryła.pl, z artykułu Polisz Arkitekczer: największe kity polskiej architektury [cz. VIII] Z balkonu mam widok na blok. Długaśny i wielgaśny, pomalowany w pasy w pastelowych kolorach. Też częściowo samowola, od lat nikt nie może sobie z nią poradzić. Mieszka tam znajomy znajomego, jak opowiada, jakie tam są warunki, to się włos jeży na głowie. Patrzę na ten blok z odrobiną sympatii nawet, jak na schorowanego, kulawego psa, bo to przecież nie jego wina, że taki jest.
Ogrodzenia i płoty
Ale patrzę też na moje osiedle. Biało-szare, tu i tam ozdobnie brązowa cegła. Czy jest ładnie? Cóż, to grodzone osiedle, zupełnie inna plaga, inny problem. Ale mogło byś gorzej. Ulicę dalej też biało-szary budynek z pomarańczowym akcentem, jak w przykładzie Kościucha. Może nadchodzi jakaś estetyczna zmiana… Oczy by szczypały mniej, gdyby blok nie stał przy wąskiej drodze, zawalonej autami, z paskudną budą kebabu i kantoru. Kantor świeci wielkim banerem. I większości społeczeństwa to nie przeszkadza, a niektórym – nawet się podoba.
W tej książce zabrakło miejsca na piękno. Może ten kraj nie może być piękny… a może ty, czytelniku, też byś zerwał ulotkę kredytu-chwilówki z przystanku autobusowego? Jedną tu, drugą tam i może zrobi się piękniej?