logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: Filip-Springer
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
show activity (+)
text 2016-02-01 09:28
Kamienice, osiedla, kredyty
13 pięter - Filip Springer

Wow. Nie bez powodu wymieniano tę książkę na wszystkich listach najważniejszych tytułów zeszłego roku. Springer zaczyna mocno – od wymienienia szeregu artykułów z „Robotnika” z lat ’30 dotyczących samobójstw spowodowanych eksmisjami i bezdomnością. Prezentując sytuację mieszkaniową w dwudziestoleciu międzywojennym skupia się przede wszystkim na robotnikach, na bezdomnych, na zbyt ubogich, by pozwolić sobie na więcej niż – dosłownie – lepiankę.

To oni [burżuazja, ziemianie, inteligencja] bywali w teatrach i na dansingach, jadali u Bliklego, kupowali buty u Kielmana. I to oni zapełniają karty licznych książek poświęconych polskiej belle epoque. Dwa procent – może trochę więcej. Reszta nie zmieści się w kadrze.

Coś w tym jest – znacznie przyjemniej myśli się o kamienicach, pięknych strojach lat ’20, brukowanych uliczkach, balach. Springer prawie o tym nie wspomina, jego interesuje pozostałe 98%. Książka to doskonały opis mieszkaniowej biedy tamtego okresu – upychanie kilku rodzin w jednym pokoiku, budowanie domków ze śmieci, wydrążanie grot, rozpadające się budynki. W końcu odważne projekty architektów, które najczęściej okazywały się dalej za drogie.

 

Ale na tym książka się nie kończy. Niektórzy narzekają, że Springer zdecydował się odpuścić PRL, choć to okres niezwykle w kwestii mieszkań ciekawy, ale ja nawet rozumiem, czemu postanowił przeskoczyć od razu z dwudziestolecia do współczesności – by pokazać pewne paralele.

Strategia rozwoju kapitału ludzkiego 2020, także z 2013 roku, idzie jeszcze dalej. Jej autorzy piszą wprost, że „w Polsce problemem jest mała dostępność mieszkań (zwłaszcza mieszkań na wynajem) w ośrodkach generujących miejsca pracy”, a to z kolei powoduje, że młodzi ludzie później się usamodzielniają i później decydują się na założenie rodziny. By temu zapobiec, trzeba rozwinąć budownictwo społeczne.

A jak ta współczesność wygląda – zdajemy sobie sprawę. Kredyty na trzydzieści lat, najgorsze oczywiście we frankach. Dziury w ziemi, które nigdy nie zamieniły się w mieszkania, bo deweloper upadł. Niepewność wynajmowanego mieszkania, przenoszenie się z miejsca na miejsce, albo wręcz przeciwnie – zdziwione spojrzenia znajomych, gdy nie chce się osiąść w jednym miejscu na stałe, na swoim. Brak pieniędzy na wynajem, gnieżdżenie się po pokojach studenckich. Bezwzględność czyścicieli kamienic.

 

Ale opowieści zwykłych ludzi o ich problemach nie pełnią tu tylko roli anegdotycznej. Każda z historii mieszkańców trzynastu pięter stanowi punkt wyjścia do próby analizy patologii toczących polski rynek mieszkaniowy. Największą wartością tej książki jest właśnie zwrócenie uwagi na brak zainteresowania kolejnych rządów, brak długofalowych rozwiązań i finansowanie zupełnie nie tych projektów, co trzeba.

W krajach zachodnich sprawa wygląda zupełnie inaczej. Mieszkania wynajmuje się także od dużych instytucji, które zarządzają setkami, a nawet dziesiątkami tysięcy lokali. Są to często firmy należące do funduszy inwestycyjnych zarządzających oszczędnościami przyszłych emerytów. W polskich warunkach mogłyby to być także towarzystwa budownictwa społecznego, zwłaszcza w mniejszych miastach, do których długo nie trafią żadne fundusze inwestycyjne. Ich celem jest wynajmowanie mieszkań – im dłużej najemca zajmuje lokal i za to płaci, tym dla nich lepiej. Każda zmiana to przecież koszt. Takie instytucje są też mniej podatne na wahania rynku. W Polsce jednak taka forma wynajmu stanowi margines. Przez lata mówiło się, że przez Ustawę o ochronie praw lokatorów jest nieopłacalna.

– Paweł Sztejter, partner zarządzający w REAS w 13 piętrach

Dziwnie czyta się tę książkę siedząc na kanapie w bezpiecznym, własnym domu, bez obawy, że jedno z mieszkaniowych nieszczęść opisanych w tej książce może mi się przydarzyć. I nocując niedługo później na tejże kanapie kogoś, kto miał tego pecha.

Like Reblog Comment
show activity (+)
text 2015-12-30 13:18
Pasteloza naszych umysłów – „Wanna z kolumnadą” Filipa Springera
Wanna z kolumnadą - Filip Springer

Ktoś pisał, że mam smutne życie, żebym się zajął czymś poważnym. Bo to, jak wygląda miasto, ciągle nie jest tu sprawą poważną.

– Michał Gruda o Łodzi

Ach, jak ja lubię książki Springera. Zaczęło się od Źle urodzonych, książki o ukrytym pięknie architektury PRL-u, potem książki o Hansenach, o znikającej Miedziance. Springer ma świetne pióro, potrafi prowadzić opowieść w urzekający czytelnika słodko-gorzki sposób. Potrafi spojrzeć poza brud, porażki, ograniczenia i wydobyć piękno tego, o czym mówi. Przyszła więc dla mnie pora, by nadrobić kolejną pozycję.

 

Reklamy, szyldy, banery

 

Ale Wanna z kolumnadą okazała się książką zaskakująco przygnębiającą. Może dlatego, że choć dotyczy otaczającej nas brzydoty – wszechobecnych reklam, architektonicznych koszmarków, pastelozy budynków mieszkalnych, bezsensownie zaplanowanych osiedli, czy też raczej braku planowania – to tak naprawdę krytykuje nas, Polaków. Bo czemu w końcu winny jest płot, że wisi na nim reklama? Czemu winny hotel, że ktoś postawił u wejścia tandetne gipsowe sfinksy? Patrzymy na tę kakofonię barw, na te stylizowane na piramidy-restauracyjki i zameczki-domy weselne i się ich nie wstydzimy.

 

640px-Reklama_zewnętrzna_radek_kolakowskiReklama zewnętrzna Radek Kołakowski” autorstwa Cyrkiel-network – Praca własna. Licencja CC0 na podstawie Wikimedia Commons.

Kolumny, wieżyczki, pałace

Ludzie o łzawiących oczach. Tacy, których dotknęło nieszczęście posiadania wrażliwości estetycznej.

Niby więc chodzi o przestrzeń, ale tak naprawdę – o ludzi. O to, że niewiele nas tak naprawdę obchodzi, czy mamy ładny widok z okna, czy zabytki nie toną pod płachtami i banerami, czy będzie estetycznie, ładnie, przyjemnie. Czyta się tę książkę z narastającym uciskiem w żołądku, bo nie byłoby przecież tak źle, gdyby komuś na ładzie zależało. Ale zdaje się nie zależeć nikomu. Ani deweloperom, myślącym o kolejnych mieszkaniach, ale już nie sklepach czy przedszkolach; ani politykom, nie chcącym podpaść inwestorom; ani samozwańczym architektom, co uważają, że te greckie kolumienki i złocone gzymsy są szczytem luksusu; ani przechodniom, zwykłym ludziom, którzy muszą na co dzień ten koszmar oglądać. I tylko nielicznym oczy szczypią.

hotel_Venecia_Palace5Czemu? Hotel Venecia Palace w Michałowicach, zdjęcie ze strony Koszmary Architektury

Bo to też książka o porażkach tych, którzy próbują. Nielicznych konserwatorów zabytków, architektów, polityków, działaczy miejskich, czy tych przechodniów, co to powiedzieli „dość”. Czasem brakuje im pieniędzy i innych środków. Najczęściej brakuje odpowiednich przepisów prawnych, a te, które są nie wystarczą, by powstrzymać samowolę budowlaną, nielegalne reklamy, stawianie byle czego i byle jak nieodpowiedzialnie i bez myślenia o skutkach dla wyglądu przestrzeni miejskiej, nie wspominając o wygodzie mieszkańców. Przede wszystkim nie wystarczą, by powstrzymać ludzką arogancję, bo przekonanie, że w można wszystko, boli chyba najbardziej – to nieoglądanie się na innych, ignorowanie prawa, przerost ego. Ale niektórzy walczą. Czasem uda im się uratować jeden blok, jeden trawnik, coś zmienić. Jak nie dziś, to za pięć lat. Zmiany postępują wolno, więc niektórzy tracą zapał. Garstka się nie poddaje.

 

Pasteloza, kropkoza

Ludziom wystarczy pokazać, że nie trzeba kolorować całego bloku na pomarańczowo, że czasami wystarczą drobne akcenty, a efekt będzie silniejszy. Nikt ich tego nie nauczył, więc muszą to robić architekci.

– Marcin Kościuch

Społeczeństwo trzeba edukować plastycznie, wy od tego jesteście, bo na plastyce nikt tego nie uczył.

– L.U.C.

Spytacie pewnie – czy to jest takie ważne? Przecież te pastelowe domki takie ładne. Sporo spółdzielnia takie chce, skoro się takie ludziom podobają, to dlaczego nie? Cóż, były czasy, gdy i mnie podobały się pastelowe bloki. Bo nie było szare. Szare jest przecież złe, ponure, jak za komuny. Tylko że – cytując klasyka – tu zielone, tam brązowe wygląda jak gówno w lesie. Patrzę na znajomy trojaczek na osiedlu domków. Pierwszy segment jest zielony, drugi żółto-pomarańczowy (a może pomarańczowo-czerwony? Jeszcze te kolory po ociepleniu nie zdążyły wyblaknąć, rażą po oczach), trzeci biały i zamiast farbą, pokryty czymś co wygląda jak białe, plastikowe panele. No jak tak można? Jaki jest w tym sens?

 

z19391049Q,Blokokamienica-Elk-fot--PawelPo raz kolejny to samo pytanie – czemu? Blok w Ełku, fot. Paweł, zdjęcie z serwisu Bryła.pl, z artykułu Polisz Arkitekczer: największe kity polskiej architektury [cz. VIII] Z balkonu mam widok na blok. Długaśny i wielgaśny, pomalowany w pasy w pastelowych kolorach. Też częściowo samowola, od lat nikt nie może sobie z nią poradzić. Mieszka tam znajomy znajomego, jak opowiada, jakie tam są warunki, to się włos jeży na głowie. Patrzę na ten blok z odrobiną sympatii nawet, jak na schorowanego, kulawego psa, bo to przecież nie jego wina, że taki jest.

 

Ogrodzenia i płoty

 

Ale patrzę też na moje osiedle. Biało-szare, tu i tam ozdobnie brązowa cegła. Czy jest ładnie? Cóż, to grodzone osiedle, zupełnie inna plaga, inny problem. Ale mogło byś gorzej. Ulicę dalej też biało-szary budynek z pomarańczowym akcentem, jak w przykładzie Kościucha. Może nadchodzi jakaś estetyczna zmiana…  Oczy by szczypały mniej, gdyby blok nie stał przy wąskiej drodze, zawalonej autami, z paskudną budą kebabu i kantoru. Kantor świeci wielkim banerem. I większości społeczeństwa to nie przeszkadza, a niektórym – nawet się podoba.

 

W tej książce zabrakło miejsca na piękno. Może ten kraj nie może być piękny… a może ty, czytelniku, też byś zerwał ulotkę kredytu-chwilówki z przystanku autobusowego? Jedną tu, drugą tam i może zrobi się piękniej?

Source: agnieszkazak.com/2015/12/28/pasteloza-naszych-umyslow-wanna-z-kolumnada-filipa-springera
Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2014-11-09 16:03
Filip Springer - Miedzianka
Miedzianka. Historia znikania - Filip Springer

I always have a hard time explaining the phenomenon of Polish reportage to non-Polish people. The word itself, ubiquitous in Polish, is a bit of a rarity in English. While in Poland reportage has its awards, festivals, dedicated shelves in bookshops (or even entire ‘reportage bookshops’), in the UK or US those books are spread between various categories, such travelogues, essays, history or just general non-fiction. In Poland there are publishing houses dedicated mostly to publishing ‘reportage’, and every self-respecting publisher will have a reportage imprint, so most Polish people assume that the term ‘reportage’ is recognised everywhere. It’s not. If you want to know what Polish people mean when they say reportage, think of Kapuściński – the father of Polish reportage (there have been others before him, but he really started the franchise), think of some of the New Yorker pieces (‘reporter at large’) or think of any non-fiction book which uses many techniques normally reserved for fiction writing. The subject of your reportage could be anything: a place, a person, a phenomenon, an industry, a crime – it doesn’t matter, what matters is that it is a reportage, the pinnacle of literary achievement in Poland, where fiction writing is treated as a frivolous and trivial pursuit.

Springer did what every good reporter should do – he spent two years researching the story, found the documents, photographs, newspapers and talked to the people. He then blended it all together and produced quite a beautiful tale of a small town of Miedzianka in south-west Poland, which disappeared almost entirely, and that, ironically, is its claim to fame. Miedzianka literally fell on itself, and now there is only a church left sticking out like a sore thumb from the grass and shrubs. But once upon a time, there was a thriving little town here, with cafes, hotels, a brewery, even a cinema, and mines, of course.

The story of Miedzianka is pretty much a miniature version of Polish history. It has it all: Germans, Jews, Polish, Roma, partitions, wars, repatriation refugees* and communism. This tale starts about 700 years ago in a biblical way – with fratricide. And to this day there is a cross with the word ‘Memento’ on it, commemorating the event. Maybe that was what put the curse on the town? Or maybe it was people’s greediness in trying rip out the treasures from the mountain: silver, copper and, finally, uranium.

Whatever it was, Miedzianka is no more. There are 82 people left there according to the 2008 census (and honestly, God knows where they’re hiding – just look at those photos, taken by Jacek Zych)
Coppferberge, later Kopferberg, later Kupferberg, later Miedzianka (all meaning, more or less, Copper Mountain) burnt down many times: during the Thirty Years’ War it was burnt down by Croatians fighting against Swedish-French alliance in 1637. Six years later the Swedes did it again. There were more fires in 1728 and 1824 but surprisingly the two big world wars passed it by. They made the best beer in the region there, and it was for a short time a popular tourist destination. Now, all of it disappeared.

After WWII, when Poland shifted to the West, Kupferberg became Miedzianka. Here was Poland now! The Germans were unceremoniously kicked out by the Poles, who in turn were kicked out from the Eastern parts of former Poland. The newcomers were poor and did not care to preserve the German heritage. What they found in their new homes they often destroyed, or left it to waste. There was a sense of transiency, the fear of the ‘German’ returning and taking back what was his. It’s when Springer talks about Miedzianka’s postwar history when the book really picks up. The town comes to life with its vibrant cast of characters.

The chapter that followed was the most fascinating one to me – probably because of my fixation on the history of communism in Poland. It was discovered that the Copper Mountain had something more valuable than copper to offer - uranium. A super secret mine was set up. There were no signs of it in official documents, even the cans to store uranium were manufactured on site so as not to give anyone any clue as to what is being dug up there and how much of it exactly. Once dug up, the uranium quietly disappeared in the USSR. The whole operation was overlooked by the Soviets and the Polish government had little say in it and of course didn’t see any profits from it. Many of the people hired in the mine were the so called ‘enemies of the state’ of various kinds and no one told any miners about how dangerous their work was and there were basically no safety measures to prevent radioactive contamination. Sometimes a friendly Russian would warn his favourite miner not to eat his lunch underground but come up instead. Some miners disappeared when they became somehow inconvenient but by then Miedzianka was used to disappearances of all sorts. At some point there was even a Belgian spy working underground. He was discovered but could’ve still escaped if he didn’t foolishly fall in love with one beautiful resident of Miedzianka. He didn’t want to leave without her, was captured and sentenced to death. That should teach you to fall in love with Polish women.

In 1969 all of it was just a memory. All that was left of all the mines of Miedzianka were just holes in the ground that would sometimes swallow up a cherry-tree in your garden, or a cart and two horses, or part of your house if you were particularly unlucky. Therefore the government ordained evacuation and relocation of all its inhabitants to the newly built estate on the outskirt of the local town of Jelenia Góra (formerly Hirschberg). But was that the real reason or did the government just want to literally bury their shameful uranium secret? And who really ruined Miedzianka? Germans said it was the drunk Poles and the Poles said it was the wild Roma gypsies, and so it goes, just like in many other Miedziankas all over Poland.

I enjoyed this book, especially the second part, although Springer’s style gave me a bit of vertigo occasionally. It was too chaotic, zooming in, zooming out, speeding up and slowing down. Nonetheless I’d like to praise the author for his objectivity. I read an interview with him where he reveals his very angry feelings (deservedly so) towards the actions of the new postwar inhabitants of Miedzianka, who not only completely destroyed the German heritage but also desecrated the old German cemetery (playing football with skulls, anyone?). I’m surprised he kept that anger in check in the book.

*- “The term repatriation was often used by Communist governments to describe the large-scale state-sponsored ethnic cleansing actions and expulsion of national groups. Poles born in territories that were annexed by the Soviet Union, (referred to by Poles as the Kresy) although deported to the State of Poland, were settled in the annexed former German territories (referred to in Polish as the Regained Territories). In the process they were told that they had returned to their Motherland.” As per Wikipedia

Like Reblog Comment
show activity (+)
text 2014-10-06 18:35
Czytajmy o architekturze

 

Kończy mi się miejsce na półce z książkami. Kolejnych egzemplarzy przybywa, wolnej przestrzeni jest niestety coraz mniej. W trakcie wczorajszej reorganizacji regału zdałam sobie sprawę, że coraz większą część mojego księgozbioru stanowią książki poświęcone architekturze. Mało to, w zdecydowanej większości są to pozycje zupełnie nowe, wydane na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Wygląda na to, że panuje popyt na literaturę związaną z tematyką otaczającej nas przestrzeni. Chcemy o niej wiedzieć coraz więcej, próbować ją zrozumieć lub wprowadzić w niej znaczące zmiany.

 

To podsunęło mi pomysł na zredagowanie krótkiego wpisu poświęconego literaturze związanej z architekturą. Będzie to przegląd oparty zarówno na książkach, które mam już na swojej półce, jak i na tych, które zamierzam kiedyś na niej postawić. Zapraszam do lektury.

Read more
Like Reblog Comment
review 2014-08-13 20:38
Dom jako forma otwarta
Dom jako forma otwarta. Szumin Hansenów - Filip Springer,Aleksandra Kędziorek,Jan Smaga

 

 

Sama nie wiem, w którym momencie zaczęłam interesować się architekturą. Od zawsze inspirowała mnie sztuka: przeróżne odmiany malarstwa, instalacji znajdujących się w przestrzeni publicznej.Później street art.Proste ironiczne wrzuty na murach, przemyślane murale przypominające elementy ornamentyki lub te istotniejsze- zabierające głos w ważnych dyskusjach społecznych. Jakiś czas temu zaczęłam dostrzegać kształty: secesyjnych kamienic, modernistycznych mieszkań,socrealistycznych blokowisk. Wydaję mi się, że artyści z pogranicza różnych sztuk, inżynierowie, budowniczy, a przede wszystkim mieszkańcy danego obszaru, powinni brać czynny udział w dyskusji nad przestrzenią publiczną. Nie jest to jedynie mój pogląd. Powstają ciekawe inicjatywy m.in. Laboratorium Miasta we Wrocławiu, stawiające na świadomą współpracę osób zamieszkujących daną dzielnice. Poprzez wspólne działania można stworzyć niepowtarzalną przestrzeń- spełniającą jednocześnie założenia funkcjonalne, jak i estetyczne.

 

Ale zaczynać należy zawsze od elementów elementarnych. W przypadku architektury, taką najmniejszą komórką jest dom. To w nim mamy czuć się swobodnie oraz bezpiecznie. Przyjemne zapachy, dobrze znane od lat przedmioty mają stworzyć przytulne gniazdko, wite przez właściciela z przeróżnych elementów w zależności od jego potrzeb oraz upodobań. Z podobnego założenia wyszedł w latach 1960 Oscar Hansen. Zestawiając przykłady wielorodzinnego budownictwa mieszkalnego z grafiką Młodożeńca– przedstawiającego ptaki wijące gniazda na nieregularnie rozmieszczonych grzędach w zależności od ich gatunków, budowy ciała– próbował uwypuklić indywidualne spojrzenie na przyszłego użytkownika mieszkania. Jednak, uwzględnianie poszczególnej jednostki w ramach blokowej zbiorowości okazało się  niewykonalnej, w czasach, gdy zamiast na jakość wykonania stawiano na zaspokajanie głodu mieszkaniowego. Bloki na osiedlach Rakowiec w Warszawie oraz Juliusza Słowackiego w Lublinie okazały się porażką. Niewykorzystane idee zyskały pełne odzwierciedlenie dopiero w prywatnym projekcie architekta. Dom w Szuminie nad Bugiem dawał swobodę projektowania oraz pozwalał testować w praktyce założenia Otwartej Formy, które brzmiały następująco:

 

Przestrzeń mieszkalna ma być elastyczną strefą obsługującą rozwój człowieka jako strefy obsługiwanej, a nie odwrotnie– niezmiennym przedmiotem: podłoga ma służyć przede wszystkim chodzeniu, a nie przeglądaniu się w niej, ściany nie powinny być nienaruszalne, a być materią umożliwiającą użytkowi dowolne formowanie.

 

Co te słowa oznaczają w praktyce?

 

Muszę przyznać, że początkowo oglądając zdjęcia przedstawiające dom Hansena, nie mogłam zrozumieć założeń jego budownictwa. W środku, jak i na zewnątrz panował chaos. Świat znajdujący się na poza murami wdzierał się w obszar budynku.Przedmioty codziennego użytku leżące na wyciągnięcie ręki użytkownika, przypominały porozrzucane w pośpiesznej krzątaninie. Dopiero przyglądając się z bliska misternemu tkaniu całości z niezwykłych elementów, jak panoramiczne okna na poddaszu położone na przeciwległych ścianach można zrozumieć zamysł tego projektu.

 

Siedzący przy nich człowiek mógł obserwować rysujący się w oddali horyzont, gdy wstawał widział ziemię i to, co dzieję się na drodze przed domem. Ten zabieg, wiążąc dom z krajobrazem, pozwalał jednocześnie użytkownikowi domu uświadomić sobie relację własnego ciała do ziemi.

 

Ważnym dopełnieniem był ogród. Pokrywająca dach szara papa miała eksponować rosnące w ogrodzie rośliny. Znajdujące się w sadzie, pomalowane,drewniane panele, miały eksponować dojrzewające owoce. Wszystko zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach! Oprócz tego niezwykły drewniany gołębnik, przypominający konstrukcyjnie ten z 1977 roku, prezentowany na Biennale w Wenecji. Warto pamiętać, że projekt  współtworzyła żona architekta– Zofia Hansen.

 

Ten dom ciągle się tworzy– tłumaczył Hansen.- Jest polem do architektonicznych

eksperymentów, których nigdy nie było, gdyby nie otaczająca go przyroda. Otwiera się na świat i ludzi[...]Nie ma tu progów, nie ma granic, w okna zaglądają ptaki i sosny.

 

Dom jest wpisany( jako pierwszy obiekt w Polsce!!)na listę Iconic Houses Network, najważniejszych domów stworzonych w XX wieku i jest udostępniony do zwiedzania podczas organizowanych wycieczek. Jego stanem zajmuje się Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.

 

 

Szumin

 

To pierwsza książka  z serii mówi muzeum wydawnictwa Karakter, którą

przeczytałam. Dopracowana pod względem merytorycznym oraz wizualnym całość nie budzi zastrzeżeń. Znajdujące się na końcu zdjęcia pozwalają na bieżąco konfrontować czytaną treść z autentycznymi realizacjami, co znacznie ułatwia odbiór. Całość zapisana została w dwóch językach: polskim i angielskim, co pozwoli dotrzeć do większej ilości zainteresowanych tematem. Zdecydowanie polecam i z miłą chęcią sięgnę po kolejne pozycje z tej serii.

 

Dom jako forma otwarta, Wydawnictwo Karakter,

Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Kraków– Warszawa 2014.

str.168

Hansen

 

 

 

 

 

More posts
Your Dashboard view:
Need help?