Po latach powracam do Autora, którego pierwsza przeczytana przeze mnie w 2015 roku książka zrobiła na mnie tak wielkie wrażenie, że oceniłam ją najwyżej, jak tylko mogłam (a to mi się do tamtej pory nie zdarzało). Mowa o "Ostatnim rozdaniu", kiedy to część z Was znając moje restrykcyjne podejście do "szastania wysokimi ocenami", po ujrzeniu liczby gwiazdek zapewne pomyślała, że oto chyba zwariowałam.
Po lekturze tamtej książki, sama byłam bardzo mocno zaskoczona własnym, tak bardzo pozytywnym odbiorem. Książka jeszcze długo po przeczytaniu była w moich myślach i do dziś niezmiennie uważam ją za arcydzieło polskiej literatury.
Przyznam, że długo kazałam kolejnej książce Pana Myśliwskiego czekać na przeczytanie, a to z obawy czy następna sprosta tej poprzedniej, czy będzie na miarę owego arcydzieła i czy podobnie zawładnie moimi myślami? Jak więc wypadł "Traktat o łuskaniu fasoli"?
Książka jest napisana w formie gawędy, jak to u Pana Myśliwskiego. Zdążyłam się przyzwyczaić do tego stylu wypowiedzi i z całą pewnością nie przeszkadza mi on. Przeciwnie - gawędziarski styl dodaje tym powieściom specyficznego klimatu, który każe czytelnikowi usiąść i posłuchać.
Tym razem siadamy w jednej z izb domku nad jeziorem. Wewnątrz wiadro/bądź miska (w zależności od naszej wyobraźni) oraz dwaj mężczyźni, którzy łuskają fasolę. Jeden z mężczyzn snuje przeróżne historie, drugi słucha i tylko od czasu do czasu zadaje pytania.
O czym są te opowieści starszego mężczyzny? Bohater książki opowiada swoje przeżycia, wspomina przeszłe lata, naukę, prace jakich się imał, kobiety które spotykał na swej drodze, wojnę i wiele innych historii. Wszystkie te wspomnienia ponownie przeżywa, targają nim niekiedy emocje, wielokrotnie oddaje się w tych opowieściach rozważaniom filozoficznym na temat życia i śmierci, egzystencji, społeczeństwa, ludzkich zachowań, wierzeń i myśli. Wszystko to, przy tej tak prozaicznej czynności jaką jest łuskanie fasoli.
Książka pobudza wyobraźnię. Tak, jak zastanawiamy się kim jest tajemniczy przybysz, tak samo możemy się tylko domyślać czy ci mężczyźni rzeczywiście prowadzą ze sobą ten dialog? Czy ten człowiek faktycznie siedzi i razem łuskają fasolę, czy tylko biernie stoi i słucha opowiadanych historii? Staruszek odpowiada na jego pytania, ale my tych pytań nie słyszymy, więc czy faktycznie się one pojawiają? A może bohater książki prowadzi tak naprawdę monolog? Może wszystko dzieje się w głowie gospodarza? I nie ma żadnego mężczyzny, a nasz starszy Pan siedzi sam, łuska tę fasolę i oddaje się po prostu wspomnieniom, w całej swojej rozpaczliwej samotności wyobrażając sobie, że jest obok niego ktoś, z z kim prowadzi rozmowę...
Spośród wielu wartościowych fragmentów, wbił mi się mocno do głowy fantastyczny opis interpretacji snu, jako wędrówki obrazów od człowieka do człowieka oraz podróży snów z jednego miejsca na Ziemi, w drugie, co powoduje, że mogą się nam przyśnić zagraniczne sny, lub "nie-nasze" sny. Coś pięknego, co z pewnością zapamiętam na długo.
Co jest najlepsze w tej książce? Z pewnością klimat i możliwość wyobrażenia sobie tej chatki nad jeziorem, dwóch osób i fasoli łuskanej podczas barwnych opowieści z życia głównego bohatera. Autor w swoich przemyśleniach pobudza nie tylko fantazję czytelnika, ale też zmusza go do zatrzymania się i refleksji nad życiem, śmiercią, uczuciami - w tym także miłością. W tym miejscu nasuwa się wniosek będący clou tej powieści: książka, mimo nieco zastanawiającemu tytułowi, nie jest bynajmniej traktatem o prozaicznej czynności jaką jest łuskanie fasoli. Jest traktatem filozoficznym na temat egzystencji. Wielkim rozważaniem nad człowiekiem, jego istotą, miejscem na Ziemi i rolą jaką ma do spełnienia na tym łez padole.
Książka niewątpliwie jest kopalnią cytatów. Mądrych, bardzo życiowych, dotykających ludzkiej duszy i - podobnie jak w "Ostatnim rozdaniu" - pociągających za jej struny. I, tak, jak poprzednie dzieło Autora, które mam za sobą, tak tutaj mogę powiedzieć, że powieść ta cała mogłaby być jednym wielkim cytatem. W tym miejscu pozwolę sobie wybrać te, które najbardziej mi się podobają i oddają piękno tej książki:
o życiu:
"Wolność, już w samym słowie, można powiedzieć, kryje się jej zaprzeczenie. Podobnie jak w najpopularniejszym złudzeniu tli się rozpacz. Bo jeśli rozumieć to jako wolność od wszystkich przymusów, to również od siebie. Przecież człowiek sam dla siebie jest najbardziej dokuczliwym przymusem. Często trudnym do zniesienia."
lub:
"Żyjemy w tym, co opowiedziane. Świat jest tym, co opowiedziane. Dlatego coraz ciężej żyć. I może tylko sny stanowią o nas. Może jeszcze tylko sny są nasze?"
czy też:
"Nie musi się zresztą od razu rozumieć. Życia, choćby nie wiem, ile się przeżyło, też się nie rozumie."
o związkach i instytucji małżeństwa:
"Na dłuższy związek już człowieka dzisiaj nie stać. Każdy za czymś goni, do czegoś się wspina, to z kimś drugim jak z kulą u nogi. Mówić się już nie chce, a tu trzeba. Nie ma o czym, a tu trzeba. Zdarzają się, nie powiem, małżeństwa do śmierci. Ale to już zabytki. Niedługo będzie się do takich wycieczki prowadzić, jak do zamków, katedr, muzeów. Małżeństwo, prawdę mówiąc, to dzisiaj spółka z ograniczoną odpowiedzialnością."
o śmierci:
"(...) całe nasze życie to jedno pasmo złudzeń. Kierują nami złudzenia, powodują nami złudzenia. Złudzenia nas pchają, wstrzymują, wyznaczają nam cele. Rodzimy się ze złudzeń i śmierć też jest tylko przejściem z jednego złudzenia w inne."
o śnieniu:
"Bo też przyśni się coś nieraz, że już by się po takim śnie najchętniej nie wstało. A wstanę, to jakbym nie mógł tego snu z siebie zrzucić. I dalej w nim błądzę, bezwolny, nie czujący, czy to ja, czy ktoś za mnie. I wszystko dookoła wydaje mi się dalej snem."
o bezsilności:
"Pan młody, nie musi pan jeszcze rozumieć, jak starość uwiera. Jakkolwiek i młodość czasem uwiera. Takie już jest życie, że w każdym wieku coś uwiera. Sam siebie człowiek najbardziej uwiera."