logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: Kontrapunkty
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-11-07 08:33
O "Wróżeniu z wnętrzności" Wita Szostaka
Wróżenie z wnętrzności - Szostak Wit

Zupełnie niedawno przeczytałem dwie poprzednie książki pana Szostaka wydane w serii Kontrapunkty, i jednym z licznych ich plusów było to, jak bardzo pozycje były od siebie różne. Jakby pisane przez innych twórców. Świetnie w tej koncepcji układa się powieść najnowsza - “Wróżenie z wnętrzności”, kolejny raz kompletnie inna, znowu coś zupełnie nowego.

 

To bardzo ciekawa książka, która składa się z wielu elementów już i tak nietypowych, i razem tworzą one coś mocno wybijającego się z tłumu. Nie chcę napisać, że to eksperyment, albo zabawa, bo takie określenia wydają się zbyt pretensjonalne w opisie prozy Wita Szostaka. To sprawnie stworzona koncepcja, skutecznie zrealizowany efekt pewnego pomysłu.

 

Narratorem książki jest Błażej, mężczyzna, który żyje zupełnie zamknięty sam w sobie, dosłownie. Jest niezwykle wciągającym poznawanie myśli bohatera, który mówi tylko do siebie, zarazem do nas, ale znacznie bardziej do siebie. Zdecydował się co nieco powiedzieć, i tak poznajemy jego brata bliźniaka wraz z żoną, którzy z Błażejem zamieszkują opuszczony, odkupiony od PKP dworzec kolejowy, gdzieś na południu kraju, w okolicy gór. Narrator jest jak osoba chora - oczywiście traktując jego stan wedle norm przyjętych przez społeczeństwo. Nie mówi, nie odzywa się, nie reaguje na wiele dziejących się wokół niego spraw - choć mówił, reagował, kochał, poznawał, żył. Zatem pewnie jest chory.

 

Siłą książki prócz samego opisu bardzo ludzkich bohaterów - niby nieprzeciętnych, zarówno Mateusz jak i Marta to zdecydowanie ludzie, których można nazwać “ekscentrykami”, albo po prostu: “artystami”, a jednak podobnych do nas - siłą jest także pragnienie poznania genezy tego nietypowego sposobu zachowania się Błażeja. Takie bardzo proste pragnienie, prostackie, i nagle czytelnik czuje się jak ta baba z pierwszego piętra, co na parapecie układa poduszeczkę i gapi się całymi dniami na sąsiadów i ich życie. I zaczynamy inaczej patrzeć na Błażeja, tak samo inaczej zaczynamy widzieć Mateusza, Martę i ich życie na dworcu z fontanną, wśród od lat nieużywanych torów kolejowych, ze starą ładą porzuconą gdzieś obok. Im dalej, tym mniej myślimy jak “normalny” człowiek, a coraz bardziej stajemy się kimś innym, niejako rozumiejąc ich wyglądające na niezrozumiałe życie.

 

Jeśli jednak traktować Błażeja jako osobę faktycznie chorą, chorą rzecz jasna psychicznie - wówczas “Wróżenie z wnętrzności” staje się niebrzydkim, a nawet bardzo ładnym opisem człowieka cierpiącego, interesującą interpretacją tego, co być może pacjent przeżywa; sposób widzenia świata i samodzielne tłumaczenie swojej odmienności jest chwilami wręcz atrakcyjne.

 

To nie jest książka tak piękna jak “Oberki do końca świata”, nie jest też tak uniwersalna i nawet lekka i przyjemna jak “Sto dni bez słońca”. To kolejny raz coś nowego, lektura zdecydowanie trudniejsza, momentami męcząca (te powtórzenia Błażeja, zdania wielokrotnie złożone z licznymi przecinkami i orzeczeniami, zdające się manierycznymi opisy życia z punktu widzenia “szlachetnego” cierpienia), lektura, którą dobrze jest odłożyć, a nie kontynuować na siłę, dać sobie chwilę przerwy. Bo jest to książka jednocześnie tak pisana, że zwyczajnie nie da się jej nie skończyć, i powrót do przerwanej lektury nastąpi szybko, ciekawość Błażeja, jego rodziny i ostatnich słów powieści jest ogromna.

 

Powergraph 2015

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-10-11 19:45
Komedia chwilami smutna, czyli o "Stu dniach bez słońca" Wita Szostaka
Sto dni bez słońca - Wit Szostak

Chyba każdy z nas poznał co najmniej jedną osobę, która jest tak bardzo przekonana o własnej wartości, że zaczyna brakować synonimów na opisanie jej zarozumialstwa, nadętości i megalomanii. Mówimy tu o postaciach znanych głównie z kreowania problemów, zamiast ich rozwiązywania; ludziach urodzonych po to, by dzielić włos na czworo, osobowościach wybitnych, bowiem dzięki takim spada procent bezrobocia - tak potrafią zorganizować pracę i przystąpić do działania, że nawet najprostszą fuchę, przeznaczoną dla jednej osoby na godzinę czasu są w stanie wykonywać roboczy tydzień wraz z czteroosobowym zespołem pracowników.

 

Z takim bohaterem mamy do czynienia w “Stu dniach bez słońca” Wita Szostaka. Niejaki Lesław Srebroń jest pierwszoosobowym narratorem tego pamiętnika, i słowami, w których od razu widać naturalną lekkość pióra i umysł rączy, tak typowy dla środowisk akademickich, przedstawia czytelnikom swoją trwającą cztery miesiące przygodę na wyspach Finneganach. Stawił się tam w wyniku klasycznych dla swego zawodu procesów służących pogłębianiu niebywale ważnych prac naukowych. W jego przypadku chodzi o przygotowanie monografii twórczości Filipa Włócznika, pisarza wybitnego. Miejsce, do którego trafił Lesław to na pierwszy rzut oka skromne miasteczko uniwersyteckie, w którym Srebroń natychmiast zajmuje należne mu miejsce, oszałamiając pozostałych akademików nie tylko płomiennymi mowami, ale także swoją osobowością, charyzmą, i naturalnymi skłonnościami przywódczymi idealnie idącymi w parze z lotnością jego umysłu.

 

Komuś zdawać się może, że poznawanie wydarzeń pisanych przez kogoś mającego o sobie tak duże mniemanie będzie mordęgą. Nic bardziej mylnego, Wit Szostak od pierwszych słów pokazuje, że co, jak co, ale nudno nie będzie. Lesław Srebroń jest postacią tak (nie)ciekawą, i tak (słabo)znającą życie, że uwierzcie mi - każda jego interpretacja wydarzeń jest warta poznania. To książka pełna humoru, choć trochę czarnego, a z pewnością groteskowego, jednak bez przesady. Do Monty Pythona jeszcze dużo brakuje. Oglądając zmagania bohatera z rzeczywistością nie można nie wybuchać śmiechem; człowiek ten bowiem jakby pochodził z innego świata, kompletnie nie rozumie co się dookoła niego dzieje, zamknięty w przekonaniu o swojej nawet nie wartości, ale głównej roli, obowiązkach, jakie na nim spoczywają.

 

Byłoby to śmieszne do samego końca, gdyby nie jedno: tacy ludzie istnieją i są wśród nas. Znamy ich. Kto wie, czy sami innym podobnymi się nie wydajemy? I zbliżając się do końca lektury obok śmiechu pojawia się żal, smutek, że dla takich nie ma nadziei, czego ojciec pasem nie wybije, to niestety pozostanie do śmierci…

 

Rzecz jasna jest tu o wiele więcej, niż tylko sam megaloman Lesław i jego wybitna praca naukowa. Autor (ale tym chodzi mi o prawdziwego, Wita Szostaka:) co chwilę porusza temat, który w prosty sposób można sobie podpiąć pod różne zjawiska, zarówno takie w skali mikro, między nami - kolegami, jak i makro: stosunek literatów do różnych gatunków, podziały na te lepsze i te gorsze, wreszcie sam Filip Włócznik także staje się na tyle wyraźnym pisarzem, by móc go umieścić w rzeczywistości, dowolnie, zgodnie z własnymi przekonaniami literackimi. No i trudno także nie kibicować autorowi w wyolbrzymianiu przywar niektórych “znawców”, tak mocno wykształconych, że już w zasadzie nie myślących, a jedynie operujących zwrotami, frazesami, cytatami, mającymi kolejny raz podkreślać znaczenie wypowiadającego, a w rzeczywistości będącymi zdaniami pełnymi pustych słów, brzmiącymi jak odgłos przelewania z pustego w próżne (+25 do grafomaństwa dla mnie). Ma do filozofii, teologii i innych niebywale ważnych “zawodów” zdrowy stosunek ten doktor… filozofii, autor. Uśmiałem się jak rzadko, ale i co nieco refleksji się przytrafiło, poważnie, na serio. Książka ląduje w ulubionych, a ja z radością dodaję Wita Szostaka do swojej listy pisarzy, których książki najlepiej jest czytać “w ciemno”, bez sięgania po blurby i opinie, by samemu móc odkrywać wszystko od początku do końca, tak bowiem dobra jest to proza.

 

Powergraph 2014

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-10-04 19:11
"Oberki do końca świata", czyli muzykowanie z Witem Szostakiem
Oberki do końca świata - Wit Szostak

Jakby mi ktoś przepowiedział, że zachwycać się będę książką opowiadającą o wsi, pomyślałbym, że słaby z niego Nostradamus. I mocno bym się pomylił, bo opowieść o Józefie Wichrze, jego przodkach i potomkach, to rzecz jak najbardziej godna zachwytu.

 

Poznajemy Józefa gdy spogląda na zdjęcie sprzed bardzo wielu lat. Widnieje na nim on sam wraz z bratem i kolegą - trójka muzykantów, chodzącą od wsi do wsi i zabawiająca ludzi oberkami na weselach. Jest to punkt wyjściowy do rozpoczęcia wyprawy w przeszłość, gdzie muzykowanie i sprawy się z muzykowaniem wiążące są wspaniałym pretekstem do pokazania kilku losów ludzkich i życia podporządkowanego zwyczajom wsi. Tytułowe oberki to kolejne rozdziały, a każdy jest właśnie jakby pieśnią na następny temat - temat, który wynika ze wspomnienia poprzedniego. Stąd poznamy dzieciństwo Józefa i jego braci: Jana i Franciszka, ich ojca, Jakuba muzykanta, cofniemy się o ponad sto lat wstecz do czasów Macieja - pierwszego Wichra w okolicy, a także powrócimy do teraźniejszości, by spotkać wnuki, ludzi z innego już świata, który z rzadka sobie przypomina o wioskowych grajkach.

 

Trochę kojarzą mi się “Oberki…” z “Drachem” Szczepana Twardocha, bo zdaje mi się widzieć wiele wspólnych cech między losem prostego człowieka, chłopa, a robotnika, górnika ze Śląska. Żywoty zawładnięte przez zwyczaj i tradycję, gdzie każdy - ale to absolutnie każdy - ma swoje miejsce, gdzie nikt nie zadaje głupich pytań, tylko robi to, co do niego należy. Tu, podobnie jak w “Drachu” będziemy wędrować przez historię rodu Wichrów, z tym, że nie aż tak dosadnie, jak zrobił to Szczepan Twardoch, lecz spokojniej, w sposób bardziej uporządkowany. I gdzieś na tle losów ludzkich, z czasów, gdy wieś miała znaczenie, sprzed wojny, poprzez wojnę, do lat mniej więcej nam współczesnych, będziemy mogli obejrzeć przemijanie, odejście starego i nadejście nowego. A wspaniałe jest to, że autor choć czasem zbliża się do patosu (lecz trudno tego nie robić w opowieści o trudach życia), jednak nie poddaje się tylko tej kategorii opisu. Nie pokazuje herosów toczących codzienny bój z ziemią, walkę o każde ziarno zboża, o chleb, nic z tych rzeczy. Odwrotnie wręcz - przedstawiając nam muzykantów oddala się od typowej dla naszej literatury wizji wsi, tym bardziej i tym lepiej nam prostotę życia przedstawiając. Można się zanurzyć w opowieści, jest człowiek strasznie ciekaw co jeszcze się stanie, nim nadejdzie oczywista końcówka.

 

A całość napisana jest rewelacyjnie, choć bez dialogów, to z rozmowami, choć nie fantastycznie, to jednak z lekką nutką mistycyzmu typowego dla bezpośredniości dawnej tradycji. Język jest jednocześnie językiem opowieści, historii do pokazania, ale i czymś więcej, i nie chodzi mi tylko o to, że często jest fragmentem tekstu, jaki można wyśpiewać przy oberku właśnie. Ten język i te oberki znacznie lepiej kreują wzruszający opis ludzkich marzeń, nadziei, zawodów i rozczarowań, niż same losy bohaterów. Dobrze jest się czasem wzruszyć. Przy “Oberkach” można, i jest to jedna z tych książek, które po prostu czyta się do końca, bez przerw, jednym tchem, od razu, przy jednym posiedzeniu. Polecam serdecznie.

 

Powergraph 2014

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2013-09-24 19:31
Anna Kańtoch - "Czarne"
Czarne - Anna Kańtoch

Kolejna książka z serii Kontrapunkty może nie dała rady mnie zwalić z nóg, jak kilka poprzednich, ale na pewno pasuje do tego cyklu jak ulał. To przyznam bez wahania. “Czarne” to rzecz banalnie trudna i skomplikowanie prosta, że tak grafomańsko się wyrażę. Można tu dość swobodnie błądzić myślami nie tracąc wątku, a jednocześnie szukać go od strony pierwszej do ostatniej i stwierdzić, że w sumie to nie wiadomo co sobie ustawić na pierwszym planie.

 

Bo całość została skonstruowana w taki sposób, jakby autorka dawała nam różne drogi do wyboru. Prawie jak w tych książkach fabularnych, gdzie samodzielnie wybieramy jeden z kilku istniejących dla bohatera scenariuszy. Tylko od czytelnika zależy które informacje podawane weźmiemy pod uwagę bardziej, niż inne. To taki sprytny zabieg, który spowoduje, że jeśli czytelnik będzie tu szukał czegoś konkretnego - ma spore szanse to znaleźć. Literacka incepcja. Zdaję sobie sprawę, że to zapis nieco (a nawet bardziej niż nieco) niejasny, jednak wymienić tu przykłady, wejść w wydarzenia lub wskazać co dla mnie było ważniejszym, a co istotnym mniej byłoby wielką nieuprzejmością.

 

Książka jest interesująca. Odrobinę senna, ale może to tylko ja - pamiętam, że przy lekturze innych utworów Anny Kańtoch także zdarzyło mi się raz czy dziesięć razy ziewnąć. Mimo tego jest na tyle krótka, że spokojnie warto dać jej szansę i poszukać samemu co oferuje. Z całą pewnością czas poświęcony tej powieści nie będzie czasem zmarnowanym, a kto wie, może i jakieś interesujące refleksje się pojawią? Bo, jak pisałem, można tu myślami błądzić bardzo swobodnie…

 

Czarne

Powergraph 2012

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2013-07-28 06:22
Michał Cetnarowski - "I dusza moja"
I dusza moja - Michał Cetnarowski
Kolejna pozycja w serii Kontrapunkty została napisana przez człowieka, którego od dawna kojarzę z pism takich jak Magazyn Fantastyczny czy Nowa Fantastyka. Kojarzę zarówno z doskonałych, interesujących artykułów, jak i opowiadań. Przyznam się jednak szczerze, że nawet znając sporo tekstów twórcy nie byłem przygotowany na to, co się stało praktycznie od razu, gdy tylko otworzyłem książkę “I dusza moja”. A stało się mniej więcej tyle, że zwaliła mnie z nóg, ot co. Zmasakrowała. Zacząłem nieco przed obiadem, by w okolicach podwieczorku ze smutkiem zakończyć. Nie byłem w stanie się oderwać.

Wielkim szczęściem, jakie mnie spotkało, jest kompletny brak świadomości tematu, jaki autor porusza w tej powieści. Praktycznie każda recenzja, a nawet blurb mówi czego książka będzie dotyczyć. Ja nie wiedziałem, przez co przeżyłem tak genialne, pełne dramatu chwile, że tu, z tego miejsca wszystkim, którzy też nie wiedzą o czym jest “I dusza moja” polecam, by nie pragnęli się dowiedzieć przed lekturą. Kupcie papier lub ebooka i dajcie się porwać ludzkim historiom, dramatom, genialnym opisom polskiej rzeczywistości oraz stosunków między różnymi ludźmi.

I tyle. Więcej nie zamierzam nic powiedzieć. No, poza jednym: nie myślałem, że w roku 2013 przeczytam więcej niż jedną, absolutnie doskonałą powieść. Mowa rzecz jasna o Morfinie mojego ulubionego polskiego pisarza. A jednak - “I dusza moja” jest również doskonała.

Powergraph 2013
More posts
Your Dashboard view:
Need help?