Tytuł: Obywatel, który się zawiesił
Autor: Rafał Kosik
Wydawnictwo: Powergraph
Data wydania: 09. 11. 2011 r.
Ilość stron: 346
Moja ocena: 3,5/6
Jeśli ktoś śledzi mojego bloga dość wytrwale wie o mnie dwie zasadnicze rzeczy. Po pierwsze: uwielbiam zbiory opowiadań, darzę je wielką miłością i zazwyczaj sprawiają mi niesamowitą frajdę. Po drugie: jestem zagorzałą fanką „dorosłej” twórczości Rafała Kosika, której dowód znajdziecie czytając recenzje Kameleona, Marsa i Verticalu. O antologii Obywatel, który się zawiesił słyszałam od dawna, i z niecierpliwością czekałam na okazję, aż owo precjozo trafi w moje ręce. I nie zrażały mnie niekoniecznie entuzjastyczne recenzje zarówno fanów Kosika, jak i ludzi, którzy dopiero zaczynali przygodę z jego twórczością. Dla mnie Rafał był ( i nadal powieściowo JEST) synonimem głębokiej, refleksyjnej literatury, idealnie wpisującej się w nurt social sf. A już opowiadanie zawarte w powergraphowym Science Fiction na nowo przeniosło mnie w wyobrażenia tego nietuzinkowego pisarza. Cóż więc mogła zrobić kosikomanka przy pierwszej normalnej wypłacie? Oczywiście tylko jedno: zakupiłam wymarzonego Obywatela i bałam się zacząć lekturę.
<!--more-->
O lęku przed czytaniem wymarzonych książek wspominałam kiedyś albo tutaj, albo podczas facebookowych rozmów na profilu Kronik. W skrócie: jeśli strasznie chcę coś przeczytać, jeśli na danej książce zależy mi tak bardzo, że po rozerwaniu koperty gładzę wolumin niczym najdroższy skarb, to wtedy długo odwlekam rozpoczęcie literackiej przygody. Wiecie jak to jest: lubicie autora, wyrobił sobie on u was jakąś markę, a tu nowa książka. Ryzyko rozpoczęcia lektury ma dwojaką naturę: albo nowe dzieło tak nas zachwyci, że przewrócenie ostatniej stronicy sprawi nam niemal fizyczny ból, albo ból ten odczuwać będziemy podczas zagłębiania się w nowe światy. Zawsze bowiem może okazać się, że nasz faworyt nie ze wszystkim tak znakomicie sobie radzi, a odłożeniu książki na półkę towarzyszyć będzie nie niedosyt, a poczucie zmarnowanego potencjału.
I, niestety to właśnie drugie, negatywne wrażenie towarzyszyło mi podczas tak długo wyczekiwanej i równie długo odwlekanej lektury. Nie twierdzę, że opowiadania zawarte w Obywatelu są złe, ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że poruszają równie mocno jak wspomniane wyżej powieści. Czymś, czego zabrakło mi praktycznie w każdym z 10 tworów, był element zaskoczenia. Jakkolwiek tematy poruszane przez Kosika bywały nietuzinkowe, a sposób ich przedstawienia mniej lub bardziej związany z fantastyką, tak bardzo szybko łapałam się na jednym: podczas lektury nie czułam tego ulubionego dreszczyku emocji, tego niepokoju egzystencjalnego czy też tego smutku, z jakim kojarzą mi się powieści Rafała. Pod względem samej konstrukcji poszczególne elementy antologii przedstawiają się poprawnie: mamy jakąś historię, zarys uniwersum w którym się dzieje, bohaterów mniej lub bardziej przekonujących i zazwyczaj dość przewrotną pointę. Często widać, jak autor puszcza do nas oko skłaniając do zastanowienia się nad możliwością przeniesienia przedstawionych realiów w naszą rzeczywistość. Tylko że… to jakoś nie zdaje egzaminu, a opowiedziane historie nie powalają na kolana, nie widać w nich tej kojarzącej mi się z Kosikiem misji socjologicznej fantastyki.
Jako fanka Kosika, regularnie zasypująca wydawnictwo Powergraph pytaniami o nową dorosłą powieść Rafała i mianująca się kosikomanką próbowałam sama sobie jakoś mojego ulubionego autora wytłumaczyć. A raczej wytłumaczyć moje wrażenie z lektury Obywatela: a to że zanim zaczęłam czytać Kosika czytałam Krokodylową Skałę Sheparda, gdzie każde z opowiadań to rozbudowana, głęboka i iście depresyjna historia, a to, że mam zbyt poważne podejście do twórczości Kosika. Ale wrodzona uczciwość podpowiada mi, że jednak coś musi być na rzeczy, skoro tak wielu ludzi, chwalących powieści Rafała, jego opowiadania gani. Być może, gdybym dawkowała sobie Obywatela, gdybym czytała po jednym opowiadaniu między innymi książkami czułabym się tak, jakbym wróciła do domu. Niestety, przy czytaniu jednym ciągiem nie mogłam nie zauważyć schematyczności i pewnego manieryzmu autora: zbyt powierzchownego traktowaniu tematu, wrzucaniu niekiedy naprawdę ciekawych pomysłów w przewidywalne i trochę naiwne uniwersa.
Jakkolwiek bym jednak nie narzekała, główny zarzut, choć pozornie mało ważny, przesądził o mojej ocenie tej książki. Cóż tym głównym zarzutem jest? Otóż to, że już niedługo po zakończeniu lektury i spojrzeniu na tytuły opowiadań najzwyczajniej w świecie nie pamiętałam o czym one były (gdzie w wypadku Ostatni będą pierwszymi z Science Fiction do dzisiaj pamiętam o co tam chodziło i jak się skończyło, podobnie przy trzech poprzednich powieściach). Coś tam w głowie świta, ale wspomnieniom nie towarzyszą żadne emocje. A jak dzieło emocji nie wzbudza, to znaczy, że jest wybitnie… nie, nie złe. O tych wybitnie złych i tych wybitnie dobrych pamiętamy długo. Obywatel to pozycja wybitnie przeciętna, z gatunku tych, co szybko z pamięci ulatują i rzeczywiście mogą początkującego kosikomaniaka zrazić do innej, o wiele bardziej wartościowej jego twórczości.
Smutno mi się pisze dzisiejszą recenzję. Miałam nadzieję, że znów będę mogła rozwodzić się nad głębią przekazu, nad połączeniem ciekawej historii z ważnym przesłaniem. Lubię książki, które mnie poruszają, ale niestety (oj, chyba zbyt wiele razy w tym tekście pojawia się słowo „niestety”) Obywatel, który się zawiesił taką książką nie jest. Nie oznacza to jednak, że ją wam odradzam. Być może niektórzy z was znajdą tutaj kilka chwil dobrej rozrywki (kto wie, może to właśnie miał na myśli Kosik pisząc poszczególne opowiadania, a moje wygórowane wymagania zniszczyły frajdę z lektury?), być może nieczytający fantastyki zobaczą, że „Sajfaj” niekoniecznie oznacza samo „Sajfaj”, ale też po prostu lekkie wtrącenia, niuanse wplecione w pozornie normalne historie?
Powiem krótko: zbyt długo czekałam na możliwość przeczytania Obywatela, wymagałam zbyt wiele (a może właśnie nie zbyt wiele? Może wymagałam tylko i wyłącznie czegoś tak genialnego jak chociażby Vertical?), nastawiłam się na ucztę, a dostałam tylko zwykłą przekąskę. Dobrze, że przynajmniej książka godnie prezentuje się na półce wraz z innymi pozycjami Powergraphu, czterech Kosików obok siebie to piękny widok. Jakby tak jeszcze ten nieszczęsny Kameleon pojawił się w końcu w twardej oprawie…
Panie Rafale: dajże nam w końcu nową powieść na miarę tych trzech, które my, trochę starsi od fanów FNiN czytelnicy, tak bardzo chwalimy! :)