Wpis nie związany z literaturą, aczkolwiek nią silnie inspirowany.
Zacznijmy od prostego pytania: które z poniższych miejsc wydaje wam się idealne do zamieszkania?
czy
Na pierwszy rzut oka nowojorski Manhattan wydaje się miejscem znacznie przyjemniejszym. Geometryczna, uporządkowana siatka ulic wprowadza poczucie ładu i uporządkowania, które zakłóca jedynie anarchistycznie wijący się Broadway, taki wyjątek od reguły. Centrum Londynu wydaje się za to ciekawsze, labirynt wąskich uliczek z całą pewnością urozmaica krajobraz i czyni przemieszczanie się po mieście prawdziwą przygodą a niekiedy również i wyzwaniem.
Skąd takie różnice w planach tych obszarów? No cóż, gołym okiem widać, że pierwszy powstał najpierw na kartce, natomiast drugi rozwijał się niejako samoistnie. Dlaczego tak się stało?
Schemat powstawania miast najłatwiej wytłumaczyć na podstawie gier komputerowych. Zacznijmy od znanej większości graczy strategii The Settlers. Jak to przeważnie w tego typu grach bywa, rozgrywkę zaczynamy od założenia osady. Przeważnie dysponujemy już jednym dużym budynkiem pełniącym funkcje magazynu oraz naszej głównej siedziby, wokół której jest już kilka lichych chatek mieszkańców. Czas zabrać się za rozbudowę tej niezbyt reprezentacyjnej osady. Czym kierujemy się w wyborze miejsc pod kolejne budowle? Po pierwsze – surowcami. Tam gdzie mamy złoża minerału, stawiamy kopalnię. Przy jeziorku powstaje chatka rybaka. Pod lasem ustawiamy drwala. Po drugie – odległością. Chyba każdemu zależy na tempie rozgrywki, więc piekarnia znajdzie swoje miejsce obok młyna, który z kolei sąsiaduje z farmą, tak by maksymalnie skrócić czas wędrówki tragarzy przenoszących niezbędne materiały. Pozostałe budynki stawiamy tam, gdzie jest wolne miejsce, otaczamy wszystko murem obronnym i voilà! Nasza osada zamieniła się w prawdziwe miasto.
Inaczej prezentuje się rozgrywka w SimCity, które nie jest już strategią, lecz prawdziwym symulatorem miasta. Tutaj od początku musimy stawić czoła całej masie czynników, które należy wziąć pod rozwagę planując nowe założenie miejskie. Rozgrywkę zaczynamy nie od postawienia chaty farmera, ale od rozplanowania sieci dróg, do których następnie dopasowujemy odpowiednio strefy mieszkalne, biznesowe i przemysłowe. Oczywiście kwestie wykorzystania zasobów naturalnych oraz dopasowania odległości nadal pozostają najważniejsze, jednak oprócz tego musimy również pamiętać chociażby o dbaniu o środowisko oraz wziąć pod uwagę zadowolenie mieszkańców. Strategia ‘mam wolne miejsce, zmieści mi się tutaj rzeźnik’ na dłuższą metę się już nie sprawdzi.
Rozbudowę osady w The Settlers można porównać do spontanicznego rozrostu pierwszych miast (w tym Londynu), w których kolejne zabudowania powstawały wokół jednego centrum (mógł to być rynek, ratusz, kościół). Oczywiście jest to duże uproszczenie, ponieważ w niektórych przypadkach już w czasach starożytnych pojawiali się dzielni osobnicy, którzy na swoje barki brali planowanie przestrzeni miejskiej, często odwołując się do planu szachownicy. Takich przypadków było jednak niewiele i zdecydowana liczba miast rozrastała się samoczynnie, wiedziona instynktem mieszkańców a nie odgórnie narzuconą logiką.
Dopiero koniec wieku XIX doprowadził nas do powstania urbanistyki i logiki znanej z SimCity. Dlaczego akurat ten moment? Jak pewnie każdy pamięta był to czas wielkiej rewolucji przemysłowej. Zmiany te stworzyły nowe możliwości zatrudnienia, potrzebowano każdej pary rąk do pracy w fabrykach. Spowodowało to nagły transfer ludności z obszarów wiejskich do miast, ostatecznie prowadząc do ich przeludnienia. Nic więc dziwnego, że na wąskich uliczkach pamiętających jeszcze okres średniowiecza, ze zdwojoną siłą grasowały zakaźne choroby (w tym niezwykle ‘popularna’ wówczas gruźlica, nazywana również suchotami), kamienice pękały w szwach nie mogąc pomieścić kolejnych mieszkańców, podczas gdy za rogiem wyrastała kolejna fabryka potrzebująca nowych pracowników. Przypomnijmy sobie opisy miast zawarte w powieściach i opowiadaniach pisarzy żyjących na przełomie XIX i XX wieku. Niemal wszystkie teksty zawierały opisy dzielnic nędzy, chociażby warszawskie Powiśle uwiecznione przez Bolesława Prusa w Lalce:
Wokulski doszedł do brzegu Wisły i zdumiał się. Na kilkumorgowej przestrzeni wznosił się tu pagórek najobrzydliwszych śmieci, cuchnących, nieomal ruszających się pod słońcem, a o kilkadziesiąt kroków dalej leżały zbiorniki wody, którą piła Warszawa. „O, tutaj — myślał — jest ognisko wszelkiej zarazy. Co człowiek dziś wyrzuci ze swego mieszkania, jutro wypije; później przenosi się na Powązki i z drugiej znowu strony miasta razi bliźnich pozostałych przy życiu. Bulwar tutaj, kanały i woda źródlana na górze i — można by ocalić rokrocznie kilka tysięcy ludzi od śmierci, a kilkadziesiąt tysięcy od chorób… Niewielka praca, a zysk nieobliczony; natura umie wynagradzać.”
Stefan Żeromski nie oszczędził również samego Paryża, pisząc w Ludziach bezdomnych:
Spomiędzy ogrodów wydzierały się tu i ówdzie sczerniałe mury i kominy fabryk, podobne do wstrętnego kadłuba i obmierzłych członków jakiegoś pasożyta, który z brudu się rodzi i nim żyje. Nad wodą i daleko wzdłuż brzegu wlokły się domy przedmieścia biedne, ordynarne i małe. W pewnym miejscu otworzył się przed wzrokiem, jak czeluść, skład węgla roztrząsający na sąsiednie ściany, drzwi i okna swój czarny oddech. Daleko w przestrzeni widać było przymglony las Meudon.
Nieco dalej czytamy opis innego, tym razem polskiego już miasta:
Stali na wzniesieniu. W głębi leżało miasto. Były to szeregi domów jednakowych, czarnych, zadymionych. W małej stosunkowo odległości z wielkich pieców wybuchały ognie jak z krateru wulkanów. Wicher porywał ich płaty, jakby je od masy udzierał i chciał cisnąć na miasto. Drzewa zasypane kurzem i dymem wyglądały niby robotnicy. Zieloność murawy była obleczona żałobnym pokrowcem.
Nic więc dziwnego, że w końcu znalazły się osoby, które zdecydowały się stworzyć nowe miasta, będące antytezą dotychczasowych założeń. Zaplanować i zbudować nowy, lepszy świat, miasto marzeń, utopię.
Zacznijmy od chyba jednej z najbardziej znanych i, co najważniejsze, wcielanych w życie, koncepcji miast idealnych – miast-ogrodów. Wymyślona w 1898 roku przez Ebenezera Howarda idea zakładała, jak sama nazwa wskazuje, wprowadzenie do miast rozległych terenów zielonych. Miało to być lekarstwo na zanieczyszczone przez fabryki połacie brudnych i przeludnionych miast, idealnie reprezentowanych chociażby przez szkockie Glasgow. Radialne, złożone z 6 pierścieniowych sektorów miasto-ogród miało stanowić pewnego rodzaju połączenie miasta i wsi (miastowieś). Niewielkich rozmiarów miejscowość, oddalona od najbliższego większego miasta o 50 km, miała gwarantować mieszkańcom prywatność, humanitarne warunki życia oraz… własny ogródek. Jak już wspomniałam, echa tego pomysłu można znaleźć w różnych założeniach architektonicznych, również w Polsce, np. w Podkowie Leśniej, w Milanówku, czy w obrębie warszawskiej Sadyby.
Nieco mniej szczęścia miał Le Corbusier. Architekt ten zdążył nas już przyzwyczaić do dość odważnych i radykalnych pomysłów oraz do fascynacji wieżowcami. Zacznijmy od Ville Contemporaine (miasto współczesne), projektu zaprezentowanego w 1922 roku. Corbu za ideał przyjął 60-piętrowe wieżowce ulokowane na ramie stalowej, zamknięte w szklanych ścianach kurtynowych. Całość miała być opatulona terenami zielonymi z jednoczesną gloryfikacją samochodu.
Dwa lata później powrócił on z kolejnym projektem, tym razem nieco staranniej dopracowanym Ville Radiecise (miasto promieniste). Miało być ono w przeciwieństwie do poprzedniego pomysłu, miastem liniowym (ważne pojęcie, należy zapamiętać!), opartym na… abstrakcyjnym zarysie ludzkiej sylwetki. Pomysł niekonwencjonalny, nieco szalony. Całość oczywiście wypełniały wysokie wieżowce poprzegradzane terenami zielonymi, mającymi gwarantować integrację człowieka ze środowiskiem. Sun, space, greenery (słońce, przestrzeń, zieleń) – to w końcu jedna z głównych zasad przyświecających architektom doby modernizmu. Miasto miało składać się z zon, dzielnic służących przypisanemu celowi. I tak centrum miało zostać poświęcone biznesowi i ulokowanym w drapaczach chmur apartamentom. Nieco dalej miały znajdować się strefy mieszkalne pełne prefabrykowanych domów, z których jeden mógł pomieścić do 2700 mieszkańców. Chociaż takie miasto nigdy nie powstało, to jego elementy można zauważyć chociażby w zaprojektowanym przez Corbusiera indyjskim mieście Czandigarh (1953 rok), czy w nowej stolicy Brazylii Brasilii (1960). Pomysł ogromnego domu mieszkalnego (nazwanego przez autora po prostu ‘unité’ - jednostka) został zrealizowany w postaci słynnej już ‘unité d'habitation’ (jednostka mieszkaniowa), babci bloków z wielkiej płyty.
Istniał również Plan Voisin, zaproponowany przez architekta w 1925 roku pomysł wyburzenia historycznej zabudowy centrum Paryża i kreacja nowego miasta-ogrodu, z wieżowcami i terenami zielonymi, wpisanymi w prostą, geometryczną siatkę. Całe szczęście nikt na ten pomysł nie przyklasnął, pomimo zapewnień autora, że najcenniejsze zabytki zostałyby zachowane.
Nieco mniej oderwany od rzeczywistości pomysł zaprezentował w 1932 roku Frank Lloyd Wright w książce The Disappearing City. Broadcre City, podobnie jak typowe miasto-ogród, miało nie być XIX-wiecznym miastem a czymś bardziej przypominającym powoli powstające przedmieścia. Przewidział on jeden akr dla każdej rodziny, do dowolnego zagospodarowania przez mieszkańców z jedynym obowiązkowym elementem – tak, chodziło o ogród. Budynki przemysłowe wyrzucono do odrębnej dzielnicy a wokół ważnych węzłów komunikacyjnych zarezerwowano miejsce na wieżowce.
I jeszcze jeden, nieco nowszy, przykład miasta utopijnego. EPCOT, czyli Experimental Prototype Community of Tomorrow, miało być idealnym miastem wchodzącym w skład Disney World. Tak, to nie pomyłka, jego pomysłodawcą był sam ojciec Myszki Miki i Kaczora Donalda – Walt Disney. Nie powinno to jednak nikogo dziwić, w końcu każdy Disneyland jest w pewnym sensie małym miasteczkiem wyposażonym nie tylko w elementy dbające o rozrywkę zwiedzających, ale również w bogate zaplecze techniczne oraz infrastrukturalne. Dlaczego więc nie zbudować czegoś podobnego, ale tym razem na serio? Miasto Disneya miało znaleźć się na Florydzie, nieopodal Orlando. Oczywiście nie było to miejsce wybrane na zasadzie ‘o tutaj sprzedają gigantyczną połać lądu – kupujemy!’, wybór ten był dokładnie przemyślany. Korzystne warunki atmosferyczne, położenie nieopodal potężnego węzła komunikacyjnego – wszystko przemawiało za słusznością tego wyboru. EPCOT miało być miastem promienistym, wzniesionym na planie przypominającym koło ze szprychami (chociaż mi osobiście plan ten bardziej przypomina oko). Po bliższym zapoznaniu się z pomysłami Disneya można zauważyć, że nie obce były mu rewelacje Corbusiera – centrum miało zostać poświęcone biznesowi, za nim miały znaleźć się apartamentowce, całość otaczać miały parki i dopiero za nimi osiedla mieszkalne. Oczywiście w 1966 roku nie było już mowy o wielkich betonowych blokach i na ich miejscu miały powstać zwyczajne domki jednorodzinne. A co z przemysłem? Ten ponownie został oddelegowany do osobnej, specjalnej dzielnicy. Wszystko miało zostać połączone innowacyjnym systemem transportu bezkolizyjnego. Niestety, po ogłoszeniu planów Disney zmarł i prace nad projektem zostały zawieszone. Na miejscu innowacyjnego miasta powstał Walt Disney World Resort, a niektóre rozwiązania z EPCOT zostały wprowadzone do położonego nieopodal niewielkiego miasteczka Celebration.
Można więc zauważyć, że chociaż każdy architekt proponował swoją własną, autorską koncepcję nowego założenia miejskiego, to jednak wszystkie one zawierały te same elementy. Zerwanie z XIX-wiecznym obrazem miasta, podział na dzielnice podporządkowane konkretnym funkcją. Wieżowce poprzegradzane olbrzymimi połaciami parków i ogrodów. Szerokie drogi sprzyjające bezkolizyjnemu transportowi. Chociaż żadnego z tych planów nie udało się w pełni wprowadzić w życie, to jednak pomimo upływu ok. wieku, pomysły w nich zawarte wciąż realizowane są w przypadkach rozbudowy miast. Jedynie powoli odchodzi się od tak uwielbianych przez modernistów wieżowców, zwłaszcza po wydarzeniach z 11.09.2011 roku.
***
A co z Polską? No cóż, ze względu na dość mały obszar (w porównaniu z USA), w naszym kraju nie ma obecnie miejsca na tworzenie nowych miejscowości. Możemy jednak pochwalić się kilkoma zaprojektowanymi niemal od zera miastami - począwszy od perły renesansu, czyli Zamościa, przez mieszankę historycyzmu, secesji i modernizmu w Gdyni, aż po Nową Hutę (również nawiązującą do koncepcji miasta ogrodu). Może trudno w to uwierzyć, ale Łódź również niesie w sobie dozę ideału. Ten uderzający brak centralnego punktu nie jest bynajmniej dziełem przypadku, po prostu w momencie, w którym rozwijało się miasto, takie centrum nie było już nikomu potrzebne. Swoją drogą dzięki uporządkowanej siatce ulic, łodzianie mogą poszczycić się tym, że z Manhattanem łączy ich więcej, niż tylko potoczna nazwa dzielnicy z wysokościowcami.
Prawdziwą rewolucję szykował jednak jeden z najbardziej wyróżniających się polskich architektów doby modernizmu – Oskar Hansen. Zaplanował on miasto odbiegające od pomysłów jego kolegów po fachu, wizję którą zawarł w niezwykle interesującej książce Zobaczyć świat. Ale o tym już następnym razem.