Jeszcze przez cztery dni trwa w księgarni Ebookpoint promocja pod hasłem "Odkryj niezwykły świat Orientu!". Książki o tematyce indyjskiej, chińskiej czy tureckiej można nabyć nawet o połowę taniej.
"Odkryj niezwykły świat Orientu!" (źródło: ebookpoint.pl)
Z pozycji objętych promocją, czytałem "Czas postu, czas uczty" Anity Desai. Moja recenzja umieszczona jest we wpisie "Czas postu, czas postu". Do nabycia za 7,00 PLN. Z pozostałych e-booków, moim zdaniem, interesująco wyglądają następujące pozycje:
- Nirmala Moorthy "Maja. Historia pewnej Hinduski" w cenie 11,00 PLN;
- Eugeniusz Słuszkiewicz "Pradzieje i legendy Indii" w cenie 14,50 PLN;
- Piotr Balcerowicz "Dżinizm. Starożytna religia Indii" w cenie 11,00 PLN.
Wszystkie książki objęte promocją można znaleźć tutaj.
Oglądaliście "Smoka"? Taki króciutki filmik Bagińskiego opowiadający na nowo legendę o Smoku Wawelskim. Ja obejrzałem i byłem zachwycony. Dwa tygodnie później zobaczyłem "Twardowky'ego" tegoż samego reżysera. Szczęka mi tak gruchnęła o podłogę, że sąsiad z dołu aż się przestraszył. Pogrzebałem, poczytałem o całej akcji i chwilę później miałem już na dysku pdf ze starymi/nowymi legendami. Tak być musiało. Nawet, jeżeli napocząłem zupełnie inną książkę dzień wcześniej.
Otrzymujemy zbiór sześciu opowiadań, gdzie każde inspirowane jest inną polską legendą. Dostajemy odświeżone wersje wspomnianego już wcześniej Twardowkiego i Smoka Wawelskiego a oprócz tego Bazyliszka, Kwiat Paproci, Śpiących Rycerzy oraz Żywą Wodę. Każde opowiadanie ma swój klimat i trochę inną formę, lecz trudno nie zauważyć, że większość z nich oscyluje w gatunku sci-fi. Jest to jakieś rozwiązanie, no bo jak inaczej opowiedzieć choćby historię gościa, który wylądował na Księżycu?
Jak to wygląda fabularnie? O ile w przypadku Twardowskiego i Żywej Wody zbyt wiele nie można było zmienić względem oryginałów, to w pozostałych tekstach mamy naprawdę dużą różnorodność. Spotkacie kadetów Szkoły Paziów w alternatywnej historii Polski, przeżyjecie pierwszą miłość z Głupim Jasiem, który potrafi rozmawiać ze zwierzętami, skonstruujecie pierwsze SI, które za zadania będzie miało powstrzymać rosyjskiego najemnika oraz zbadacie wnętrze Giewontu, gdzie czeka specjalna jednostka bojowa. Nie ma co narzekać, jest faktycznie różnorodnie.
Któż się podjął zadania napisania tych opowiadań? Mamy tu do czynienia wyłącznie z polskimi autorami. Niektóre nazwiska słyszałem i czytałem (Kosik oraz Orbitowski), inne natomiast pierwszy raz na oczy widziałem(Małecki, Cherezińska, Rak i Wegner). I chwała Bogu. Dzięki temu nie byłem nastawiony na znane persony, lecz na treść. I tu zaskoczenie. Znani mi autorzy wypadli wg mnie najsłabiej z całej ekipy. Opowiadanie pana Kosika było mało wciągające i przegadane, chociaż dało się wyciągnąć morał, że gdyby nie nasze pijanstwo, to uniknęlibyśmy wielu nieszczęść narodowych. Natomiast koncepcja stylistyczna opowiadania Orbitowskiego nie podeszła mi ani trochę. Tekstowy zapis videobloga prowadzonego przez dwunastolatka mogła by być jeszcze do przełknięcia. I pewnie bym przełknął, gdyby nie niesamowity natłok nowomowy, zapożyczeń angielskich oraz szczypty gwary śląskiej. Coś jak korpomowa ale w wykonaniu smarkacza proszącego co chwilę o łapki w górę. W obliczu takiego wyzwania opowiadanie stanęło mi w gardle. W końcu poszło dalej, ale trzeba było popić. Do pozostałych opowiadań nie mam większych zastrzeżeń, a wręcz gorąco polecam, szczególnie "Milczenie owcy" oraz "Spójrz mi w oczy". Perełki.
Cudze chwalicie, swojego nie znacie. Stare to powiedzenie ale ciągle aktualne. Nie mamy się czego wstydzić i należy być dumnymi z takich legend. A o takich literackich pomysłach i wykonaniu powinniśmy głośno mówić i polecać znajomym. Ja polecam.
Czuję się nieco znużona po maratonie non fiction, który sobie zafundowałam w ostatnich miesiącach. Jako że nastał lipiec - miesiąc nieznośnych upałów, marudnych czytelników i wszechobecnego zapachu grilla - postanowiłam nieco odprężyć się i przez cały lipiec zamierzam czytać wyłącznie lektury niezobowiązujące, lekkie i koniecznie z happy endem. Duch optymizmu będzie mi bowiem potrzebny przez całe szkolne wakacje gdy tłumy dzieciarni podejmą tegoroczne Summer Reading Challenge. W ramach relaksu czytamy z Bobciem między innymi bajki, ale takie nieco odrestaurowane, w wydaniu dotąd nam nieznanym.
O książce Agnieszki Taborskiej było głośno przez długi czas. Wielokrotnie nagradzana, wzbudza zachwyt wśród krytyków i co ważniejsze: dzieciarni. I słusznie bo to zupełnie nowe, zaskakujące podejście do edukacji kulturalnej. Autorka wraz z ilustratorem, Lechem Majewskim, przekonuje, że tradycja i folklor wcale nie muszą być nudne i smutne. O historii można opowiadać w sposób zabawny i poetycki. Licho i inni to jeden z naszych najbardziej trafionych wyborów książkowych. Gdy byłam dzieckiem istniały takie fantastyczne miejsca jak cepelie gdzie małe dziewczynki z wypiekami na twarzy mogły przyglądać się lalką łowickim czy nawet w porywie szaleństwa przymierzyć strój krakowski. Mój syn, pomimo starań, ma niewielkie szanse by doświadczyć takiej ekscytacji, ale zależy mi na tym by o polskiej kulturze wiedział coś ponad to, co można znaleźć w internecie. Dlatego z ogromną przyjemnością czytam mu legendy o Niebożętach i Utopcach bo Agnieszka Taborska zadbała by te historie były niezwykle przystępne i dowcipnie napisane. Polecam tę książkę nie tylko rodzicom ale i Dużym Ludziom, których ciekawi folklor i lokalne tradycje.
Z drugą książką mam kłopot. Bo z jednej strony jest niezwykła w treści i arcyinteresująca graficznie. Z drugiej mam pewne wątpliwości czy aby na pewno można ją czytać z każdym dzieckiem. Mowa tu o Bajkach Erny Rosenstein z ilustracjami Karola Banacha.
Erna Rosenstein była artystką wszechstronną. Parała się malarstwem, scenopisarstwem i poezją. Reprezentowała szkołę surrealizmu, co łatwo zaobserwować przy lekturze jej Bajek. Gdybym miała scharakteryzować tę książkę jednym słowem, użyłabym określenia "dziwna". Bo bajki w niej zawarte pełne są smutku, samotności, szarości i katastrofy. Ale w przeciwieństwie do tysięcy znanych nam opowieści tutaj nagrodą nie jest ani bogactwo ani szczęście. Tutaj bohaterowie uczą się pokory a spokój ducha jest wartością najwyższą. Bezdyskusyjnie wszystkie zawarte w tomie opowieści przepełnione są głęboką mądrością. Jednak byłabym ostrożna gdy przychodzi do głośnego czytania z dzieckiem. Bajki Erny Rosenstein są bowiem przygnębiające, do tego stopnia, że sama odłożyłam kilkukrotnie książkę. To piękna, oniryczna proza, myślę jednak, że stosowniejsza dla starszych, dojrzalszych emocjonalnie dzieci, które jednocześnie posiadają podstawową wiedzę historyczną. Znając bowiem historię życia Rosenstein łatwiej będzie odpowiedzieć na pytania, które z całą pewnością padną z ust dziecka. Dopełnieniem tomu są piękne ilustracje Karola Banacha.
Na początku “Koniec pieśni” wygląda trochę jak po prostu jeszcze jedna książka fantasy, w której na warsztat wzięto bodaj najsłynniejszą kanwę dla tego gatunku - legendy arturiańskie - co nawet w polskiej literaturze nowością żadną nie jest. Autor przedstawia nam ostatnie dni starego, schorowanego Artura, które oglądamy z perspektywy giermka - Bedevira. Prolog potrafi wciągnąć, no ale to zasługa nie tylko pisarza, co po prostu bohaterów, losy Króla, który ma powrócić tak działają na czytelników.
Potem jednak okazuje się, że jest lepiej, niż może się z początku wydawać. Jest lepiej, bo nie tradycyjnie - poznajemy kolejnych bohaterów, co ciekawe nie dość, że Polaków, to jeszcze nam współczesnych. Na scenie pojawia się młody psycholog oraz dwójka nastolatków z problemami, a potem dochodzą do tego tajemnicze artefakty, i akcja dąży do połączenia wszystkich postaci, tych sprzed piętnastu wieków oraz z czasów dzisiejszych.
“Koniec pieśni” ma sporo zalet, które podnoszą ogólną ocenę powieści nawet mimo zmęczenia czytelnika - bo i Autor zmęczyć niestety potrafi. Ale ma niezły styl, trochę przypominający styl Andrzeja Pilipiuka, jednak bez typowego dla znanego pisarza “mędrkowania”, bez charakterystycznej przemądrzałości z której znany jest twórca Jakuba Wędrowycza. Świat dalekiej przeszłości jest przedstawiony dość realistycznie, przyjemnie została nakreślona walka Celtów z Saksonami, mimo iż jest to powieść fantasy można dać się Autorowi zainteresować konfliktem, który trwale odmienił oblicze dzisiejszej Anglii. Bohaterowie są może nieszczególnie skomplikowanymi postaciami, ale nie są także papierowi i lektura o ich przygodach jest interesująca. W ogóle pomysł na powieść, gdzie w naszych czasach i naszym rejonie następuje próba odmienienia przeszłości Albionu jest niezły, i raczej bez problemu można dać się Autorowi przekonać do jego wizji.
Jest jednak tu też jeden, za to całkiem spory problem - i jest nim chaos. “Koniec pieśni” to powieść całkowicie wypełniona akcją, a pisać w ten sposób naprawdę trzeba potrafić. Autor jeszcze tej sztuki do końca nie opanował, niestety, czego wyrazem jest spory bałagan panujący na stronach tej książki. Bardzo często musiałem powracać do przeczytanych już fragmentów, by ostatecznie zrozumieć o kim jest mowa w danej chwili i który z bohaterów co właściwie zrobił. Konstrukcja fabuły wymaga ostrożności, artefakty, złe moce i druidzi potrafią to i owo, wszak to opowieść o magii, a także o intrygach. Przy niektórych nieco bardziej skomplikowanych wydarzeniach język i styl Autora się nieco gubił; o ile sam twórca z pewnością wiedział, co ma na myśli, tak czytelnik faktycznie potrzebował wsparcia i ponownej analizy niektórych fragmentów. To, jak wspomniałem, potrafi zmęczyć, nawet dość mocno. Na szczęście sama historia jest interesująca i mimo pewnych okazjonalnych przeszkód pragnie się dobrnąć do jej końca, także ostatecznie trudno uznać “Koniec pieśni” za powieść kiepską. Ma wady, i owszem, ale mimo to jest dobrą książką fantasy, która fanom tego gatunku na pewno się spodoba.
Znak Literanova 2011