Czytniki Kobo to urządzenia bardzo o dobrej kulturze użytkowania, jakości oraz niezłej funkcjonalności. Ich mała znajomość i popularność w naszym kraju wynika m.in. z ograniczonego dostępu polskiego użytkownika do ekosystemu firmy (znikoma ilość polskich e-booków w firmowej księgarni, brak możliwości bezprzewodowej wysyłki własnych książek na czytnik) tudzież nijakiej obsługi plików w formacie PDF. Nie bez znaczenia jest także brak spolszczenia (dzielenie wyrazów według polskich reguł, słowniki) oprogramowania czytników i okazjonalną podaż w polskich sklepach. Firma do tej pory zwyczajnie polskim rynkiem nie była zainteresowana.
W księgarni Kobo brakuje polskich e-booków, a w czytnikach - słowników...
Ostatnie miesiące pokazują, że Kobo zależy jednak na międzynarodowej ekspansji, również poza kraje anglojęzyczne. W zeszłym roku czytniki Kobo stały się oficjalnie dostępne w Turcji („Kobo wkracza do Turcji”) i na Tajwanie, a w styczniu tego roku japońska firma-matka – Rakuten, stała się oficjalnie jednym z głównych współudziałowców sojuszu Tolino („Rakuten Kobo przejmuje część Tolino od Deutsche Telekom”), czyli największego konkurenta Amazonu na rynku niemieckojęzycznych e-booków. Nasuwa się pytanie, co dalej z firmą, która jest obecna w 21 krajach i uważana jest za ważnego gracza w świecie publikacji elektronicznych?
Od niedawna w oficjalnych przekazach z Kobo i wypowiedziach dyrektora firmy, Michaela Tamblyna, pojawia się sześć punktów, definiujących pojawienie się firmy na nowym rynku („Kobo CEO Michael Tamblyn on the six things he looks for when entering a new market”). Zastanówmy się, jak odnieść te założenia do naszego kraju. Czy „grozi” nam wejście Kobo na polski rynek?
Po pierwsze, książki dostępne w wersji elektronicznej (ang. Books available in digital format)
Michael Tamblyn pisze, że pierwszym warunkiem wejścia Kobo na dany rynek, jako księgarni, jest obecność wydawców posiadających w swojej ofercie e-booki. Firma może wspierać poszczególne wydawnictwa w digitalizacji papierowych wydań, ale jednak oczekuje gotowej oferty, którą można wprowadzić do księgarni internetowej.
Ten punkt wydaje się być w Polsce spełniony. Większość wydawców ma w ofercie e-booki, i choć często nie przywiązuje do nich wagi, postrzega je jako dodatkowe koszty, to jednak całkiem sporo nowości wydawniczych ma swoje elektroniczne odpowiedniki. Gorzej ze starszymi pozycjami.
Po drugie, wszechstronny katalog (ang. Comprehensive catalog)
Szef Kobo uważa, że czytelnik otwierając stronę księgarni z e-bookami powinien się czuć jak w tradycyjnym sklepie, mieć szeroki wybór różnorodnej literatury. Klient ma mieć wybór od powieści i literatury faktu, przez lekturę łatwą lekką i przyjemną aż do opracowań popularnonaukowych, podręcznikowych czy religijnych.
I znowu Polska oferta e-booków może nie zachwyca, ale, moim zdaniem, oferuje całkiem sporo, szczególnie jeśli porównamy ją z tym, co stoi na półkach tradycyjnych księgarń. Zbyt wiele z nich zamieniło się w dystrybutora podręczników, materiałów piśmiennych i dewocjonaliów, aby nie docenić tego, co już można znaleźć na wyciągnięcie ręki w wersji elektronicznej. Zapewne nie to miał na myśli Michael Tamblyn, ale trudno.
Po trzecie, dostęp do najpopularniejszych tytułów i autorów (ang. Access to top titles and authors)
Księgarnia z e-bookami musi przyciągać czytelnika spragnionego nowości, które będą regularnie wzbogacać dotychczasową ofertę.
Tu również, choćby rankingi prezentowane przez Świat Czytników, wskazują, ze większość najwyżej ocenianych czy najlepiej sprzedających się książek jest obecna w wersji elektronicznej. W tym zakresie nie ma chyba powodów do narzekania.
Po czwarte, rozumienie jak postrzegane są książki w danym kraju (ang. Understanding of how a country looks at books)
Kobo chce dostrzec specyficzne cechy krajowego rynku książki, aby im sprostać. Stara się zrozumieć lokalną specyfikę zarówno od strony zachowań czytelników jak i uregulowań prawnych, choćby tych dotyczących cen. Michael Tamblyn stawia pytanie o to, czy na przykład autorzy postrzegani są jako ważne postacie tworzące kulturę i jak patrzy się na książki.
No tutaj niestety Polska nie wydaje się być kandydatem do priorytetowego zainteresowania ze strony Kobo. Chyba najlepiej o tym świadczy nazwa jednego z popularniejszych „książkowych” profili w polskojęzycznej części Facebooka - „Nie jestem statystycznym Polakiem, lubię czytać książki” (ponad 315 tys polubień) - nic dodać, nic ująć.
Po piąte, korzystanie z internetu (ang. Internet usage)
Jak się łatwo domyślić, wysokie wskaźniki dostępności i wykorzystania internetu są kluczowe dla firmy sprzedającej przez internet.
W tym zakresie Polska ma kilka osiągnięć, jak choćby niedrogi i powszechny wdzwaniany dostęp (0202122) uruchomiony w zamierzchłej historii na modemach podpiętych do sieci TP SA. Również fakt, że eBay przegrał w starciu z Allegro, pokazuje, że Polacy zarówno często jak i całkiem chętnie kupują przez internet. W każdym razie na pewno nie dostępność sieci może być problemem przy zakupie e-booków.
Po szóste, warunki rynkowe (ang. Market conditions)
Jako główny czynnik definiujący rynek książek, firma postrzega silny rynek książki drukowanej i możliwości przeznaczenia przez konsumentów „nadwyżki” finansowej właśnie na książki.
Taką nadwyżkę oczywiście trzeba najpierw mieć w kieszeni. W Polsce szału nie ma, choć czasami wynika to z priorytetów, a nie z rzeczywistego braku zasobów. Program 500+ wydaje się dodatkowo przeczyć mocy nabywczej Polaków w zakresie książek. Ale czy na przykład Turcy czy Brazylijczycy statystycznie mają w kieszeni więcej pieniędzy, po zaspokojeniu podstawowych potrzeb (jedzenie, ubranie itp.) i opłaceniu stałych rachunków (czynsz, prąd itp.), niż Polacy? A Kobo jest obecne i w Brazylii i w Turcji.
Podsumowanie
Jeśli spojrzeć moim nieuzbrojonym i niefachowym okiem na wejście Kobo do Polski, to byłbym za otwarciem polskiej filii. Może to oznaczać wpuszczenie polskich e-booków do firmowej księgarni i spolszczenie czytników (menu, słowniki, dzielenie wyrazów). Przecież niemal wszystko w naszym kraju pasuje do sześciu punktów „polityki zagranicznej” Rakuten Kobo. No właśnie - „niemal wszystko”, bo poza czytaniem książek... W takim wypadku cała misternie zbudowana piramida się sypie!
Ja bym jeszcze dodał siódmy punkt, dotyczący nieźle rozwiniętej konkurencji, już obecnej w naszym kraju. Przy ewentualnym rozważaniu wejścia na polski rynek, nie należy zapominać przede wszystkim o księgarniach z dobrą renomą i rynkową pozycją: Ebookpoincie, Publio, Virtualo czy Woblinku. Trzymam więc kciuki za polskie księgarnie handlujące e-bookami :)