logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: angelus
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
text 2016-03-16 18:29
Angelus
Angelus Volume 1: From The Pages Of Witchblade - Ron Marz,Stjepan Sejic

In the beginning of the book it speaks about how evil and good was created. And that was how a group call Angelus was created.The Angelus group was people who served the good.There’s a girl name Dani (Danielle Anastasia Baptiste) she was the main character in this book. Dani is in love with a human girl. The girls also name was Danielle. Danielle is a girl who helps Danielle A. in most of her fights. Danielle A. was part of the Angelus so she always had to help Danielle. Danielle would always run into so much problem but Danielle A. always came with her group Angelus. In the end they fight a person who is a girl but looks like a shadow. She tells Danielle A. she will become part of the Angelus and threatens to kill her love of her life. So all the Angelus gets in but the person who was able to stop her was both Danielle. I like this graphic novel because it included a social problem which was LGBT and was able to make them the hero of this book.

 

This connects to the world because some people are against LGBT and in this book they were the one who saved earth


I would recommend this to a person who is into artistic pictures and action because in the book they have many well detailed picture and my brother who’s into art recommended this book to me.

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-11-11 12:00
Proste historie miłosne z Angelusem, czyli „Mezopotamia” Serhija Żadana
Mezopotamia - Serhij Żadan

 

Wszystkie dobre książki są o miłości. Nawet, jeżeli wydaje się, że są o czymś innym. Jak nie ma w książce miłości (czy to szczęśliwej, czy paskudnie nieudanej), to wieje nudą i tyle – dlatego Kichot wymyślił sobie Dulcyneę, a zwycięski wódz spod Troi ginie we własnym domu za sprawą Klitajmestry. W końcu kogo naprawdę interesuje przegląd wojska?

 

Dobrze wie o tym Kundera, który do każdej książki o Czechach i Historii wkłada co najmniej ze trzy romanse. Wie o tym też Żadan, który co prawda mocno przynudzał we wszystkich swoich poprzednich powieściach (i osobiście plasowałem go gdzieś między Żulczykiem a Stasiukiem), ale za to w najnowszej książce opowiada kilka pełnokrwistych, stuprocentowo wiarygodnych i wciągających historii miłosnych. I zgarnia całą stawkę – Mezopotamia została w tym roku nagrodzona Angelusem za najlepszą powieść środkowoeuropejską.

 

Młody chłopak podkochujący się w Daszy – dziewczynie, do której wprowadza się, bo jego matka ugadała dla niego stancję przy wódce. Zapowiada się na namiętny romans (chłopak nasłuchuje po nocach kroków Daszy na klatce schodowej i robi wszystko, by zainteresować ją swoim młodym ciałem), ale nagle okazuje się, że Dasza ma całkiem sporego syna, który do tego absolutnie nie dopuści. Inny bohater, Mario, musi zaopiekować się swoją daleką kuzynką pod nieobecność wuja leżącego w szpitalu. Całymi nocami pije z nią wino i uprawia seks – do momentu, aż znany z porywistego temperamentu i bezwzględnej brutalności wuj nie stanie w progu. Brzmi nieźle?

 

A do tego wszystkiego otrzymujemy pełen przegląd współczesnych ukraińskich nostalgii, obaw i koszmarów, pięknie narysowany fresk ukazujący społeczność Charkowa i genialny język, podsłuchany przez Żadana u swoich znajomych, w knajpach, sklepach i na ulicach miasta. I o to chodzi w dobrej literaturze.

 

Wciąż czuć u Żadana wyraźny ton rozczarowania ukraińskim życiem społeczno-politycznym (wyrażony najdobitniej w powieści Depeche Mode pod postacią determinującego losy bohaterów pochuizmu), ale tym razem pojawia się coś więcej. Jakaś wyraźnie odczuwalna potrzeba opowiedzenia prostych historii zwykłych ludzi, którzy odkrywają w sobie coś wielkiego – miłość, pożądanie, radość. Wszystko to znajduje zwieńczenie w scenie z ostatniego opowiadania, w której chory na raka krtani Łuka tańczy do Glorii Patti Smith przed młodą dziewczyną zaraz po zakończeniu imprezy, na której żegna się ze swoimi przyjaciółmi – trudno o lepsze odświeżenie barokowego z ducha toposu tańca miłości i śmierci. Nawet, jeżeli to trochę patetyczne – bierze mnie to.

 

Na koniec mamy długi poemat, w którym pojawiają się postaci z opowiadań, a także przeplatające się w nich motywy i metafory. Pod względem konstrukcyjnym – opad szczęki. Językowo – trochę za mocno pachnie mi romantyzmem, ale skoro mówimy o literaturze ukraińskiej, można to jakoś Żadanowi wybaczyć (oni wciąż trochę się na tym naszym romantyzmie wzorują, podczas gdy u nas jest to zwykle negatywny punkt odniesienia – chyba, że pisze Rymkiewicz). Tak czy siak – Żadan wie, jak robić to dobrze.

 

Najlepsza – jak dotąd – książka Żadana? Na pewno. I jak dotąd szczytowe osiągnięcie nowej literatury ukraińskiej. Boom na nią zdawał się ostatnio przemijać, ale miejmy nadzieję, że to dopiero początek nowej fali. Ja następną książkę Żadana biorę w ciemno.

 

 

www.facebook.com/literaturasaute

 

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-08-09 19:29
Dlaczego w pobożnych historiach jest tyle przemocy, czyli „Matka Makryna” Jacka Dehnela
Matka Makryna - Jacek Dehnel

 

W matce Makrynie widzę usymbolizowaną Polskę – to słowa Adama Mickiewicza zacytowane na wewnętrznej stronie okładki ostatniej (nie licząc napisanej wraz z Piotrem Tarczyńskim pod pseudonimem Maryla Szymiczkowa Tajemnicy domu Helclów) powieści Jacka Dehnela. Mickiewicz widział w Makrynie świętą. Klękał przed nią Norwid, Słowacki unieśmiertelnił ją w tekstach mistycznych, z których później czerpał Wyspiański pisząc Legion. Siedem lat prześladowań matki Makryny i innych sióstr bazylianek, okrutnie katowanych, głodzonych i podtapianych przez Moskali, opowiedzianych przez mniszkę w Rzymie i spisanych pod postacią kilku tekstów hagiograficznych, miało być żywym dowodem na świętość Polski i sprawy polskiej. To tak, jakby trzecie Dziady, cały Słowacki po Kordianie i reszta polskiej romantycznej martyrologii znalazły ucieleśnienie w jednej osobie, błogosławionej a prostej (Krasiński). Wszystko układało się świetnie. Tyle, że opowieść Makryny była w całości kłamstwem.

 

Dehnel rekonstruuje pełną historię Matki Makryny, zderzając oficjalną wersję hagiograficzną, czyli opowieść o męczeństwie polskich zakonnic, z prawdziwą narracją snutą przez bohaterkę. Z niej dowiadujemy się, że rany fałszywej mniszki były jak najbardziej prawdziwe, tyle że zadał je mąż-pijak z sadystycznymi skłonnościami. Jak mówi Makryna w przedśmiertnej spowiedzi, dużo nie musiała zmyślać, zmieniła tylko bohaterów narracji i okoliczności: i każdy kawalątek bólu, który opowiedziałam, cierpienie każdej z tych siostrzyczek to cierpienie moje, do szpiku kości odczute: i Rypińska Joanna, co od rózek skonała, to ja, i Tarnowska Klotylda, zgruchotana murem, to ja, i utopiona Wojewódzka Joachima (…)

 

Pisarza najbardziej interesuje zatem psychologiczne podłoże kłamstwa Makryny – dlaczego fałszywa mniszka wymyśliła historię o prześladowaniach? Żeby sobie coś zrekompensować? Żeby odmienić swój los? A może naprawdę w matce Makrynie było coś schizofrenicznego, jakieś tragiczne rozdwojenie, może bohaterka choć częściowo uwierzyła w swoje kłamstwo?

 

A przy okazji historii o męczeństwie matki Makryny autor zadaje jeszcze inne pytanie – dlaczego w historiach o prawdziwych bądź rzekomych świętych jest tak dużo przemocy? Co sprawia, że drukowane masowo w XIX wieku hagiograficzne teksty o matce Makrynie, pełne bardzo brutalnych, nierzadko odrażających scen przemocy, cieszyły się tak dużą popularnością i były uznawane za budujące, pożyteczne przy krzewieniu patriotyzmu? A może by ten problem poszerzyć i zadać kolejne pytanie – dlaczego w świętych historiach jest zawsze tyle scen okrucieństwa, odcinanych głów, wyłupiania oczu i odzierania ze skóry żywcem?

 

Makryna mówi, że to po prostu działa. Że im więcej krwi i mięsa odstającego od kości w historii, tym więcej łez słuchaczy, a nierzadko nawet hojna ofiara na zbożny cel. I większa wiarygodność – kto ośmieli się podważyć słowa osoby, która tak wiele cierpień zniosła? Makrynie uwierzyli niemal wszyscy – Mickiewicz, Słowacki, Krasiński, Norwid, ks. Czartoryski. Papież nie uwierzył. Pewnie miał więcej doświadczeń z fałszywymi świętymi. Polscy wieszczowie oczekiwali cudu, tym łatwiej było im poświadczyć prawdziwość mistycznej świętości matki Makryny.

 

Dehnel pisze o wyrachowaniu Makryny Mieczysławskiej, która stopniowo doprowadza swoją narrację do perfekcji – nawet w nocy powtarza sobie nazwiska wymyślonych przez siebie ofiar rosyjskich prześladowań, żeby nie zapomnieć, żeby się nie pomylić. Jak się okazuje, to nie zawsze zdawało egzamin. Błędów i nieścisłości w XIX-wiecznych źródłach jest sporo, dlatego też historia Makryny została ostatecznie zdemaskowana przez historyków już w latach 20. ubiegłego wieku. Co zresztą wcale nie przeszkadzało kolejnym wydawcom w dalszym kolportowaniu hagiograficznej wersji cierpień fałszywej świętej.

 

Widać Polacy lubią sceny przemocy, a w świętej historii jakoś to uchodzi. Lubią też stawiać świętym pomniki. Coraz więcej i więcej. W końcu budujących historii nigdy nie za wiele.

 

 

 

www.facebook.com/literaturasaute

 

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-06-27 10:15
O dziewczynce, filozofującym lisie i cieniach esesmanów - „Szum” Magdaleny Tulli
Szum - Magdalena Tulli

 

Z dzieckiem jest jak z pudełkiem. Trudno wyjąć coś, czego się nie włożyło. Magdalena Tulli w swojej ostatniej książce mówi o relacjach dorosłych i dzieci odważniej niż ktokolwiek. Szum jest rozliczeniem pisarki z własnym dzieciństwem i własną matką. Tulli zadaje matce pytania naprawdę trudne: kto ponosi winę za porażki dziecka – rodzic czy samo dziecko? Jaki wpływ na dorosłe życie córki ma emocjonalna oziębłość matki? Czy upokorzenia doznawane ze strony bliskich decydują o życiowych wyborach w przyszłości? Tulli odpowiada na te pytania z perspektywy osoby dojrzałej, która ponownie próbuje spojrzeć na świat oczami małej dziewczynki. A odpowiedzi, które znajduje, okazują się jeszcze trudniejsze, niż mogła przypuszczać jako dziecko.

 

Bo o okupacyjnych i obozowych przeżyciach matka zaczyna mówić dopiero wtedy, gdy choroba uniemożliwia jej milczenie, którego konsekwentnie trzymała się przez całe życie. I gdy myli córkę z pielęgniarką. Wtedy okazuje się, że wyobrażane sobie przez Tulli we wczesnym dzieciństwie zjawy esesmanów snujące się po domu są bardziej realne, niż mogłoby się wydawać.

 

Czy milczenie matki, która stara się ze wszystkich sił trzymać gardę wysoko (co jest zresztą heroiczne – przeżyła okupację i Auschwitz) pozwoli córce na uniknięcie wojennej traumy, czy może przeciwnie, zmusi ją do zmierzenia się z krążącymi po domu zjawami esesmanów? Wszystko wskazuje jednak na to, że córka będzie musiała się z wojenną traumą zmierzyć.

 

Ale w wyobrażonej rzeczywistości narratorki-bohaterki Szumu miesza się kilka porządków: Auschwitz, włoska partyzantka, socjalistyczna szkoła, upokorzenia ze strony ciotki i kuzyna. Wszystko łączy się ze sobą w mocno schizofreniczny sposób, ale w końcu w umyśle dziesięcioletniej dziewczynki wszystkie te traumy są równie ważne. Szkolne porażki i duchy esesmanów w równiej mierze odpowiadają za jej brak pewności siebie i emocjonalne zagubienie. I dlatego wszystkie te traumy są egzorcyzmowane z tą samą intensywnością.

 

Dlatego Szum jest książką bardzo niejednoznaczną, a spiętrzone metafory (np. Tulli dzwoni do matki w zaświaty, wykorzystując książkę telefoniczną z 1938 roku) nie pozwalają na uzyskanie prostych odpowiedzi. A do tego wszystkiego dochodzą jeszcze elementy baśniowe. Takie jak towarzyszący bohaterce mówiący lis – wymyślony w dzieciństwie i zapomniany w okresie dojrzewania. Lis wraca do dojrzałej bohaterki-narratorki i pomaga jej w przeprowadzeniu egzorcyzmów, organizując metaforyczną rozprawę sądu najniższego, podczas której rozliczane są wszystkie traumy Tulli – zarówno te wyniesione z domu rodzinnego, jak i te doświadczane w szkole.

 

A na rozprawie pojawiają się też takie postaci, jak esesman z przestrzeloną potylicą (którego matka bohaterki-narratorki nie uchroniła przed samosądem, choć mogła – to dzięki niemu przeżyła Auschwitz i marsz śmierci, bo Niemiec każdemu z więźniów codziennie wkładał do ust łyżeczkę cukru), żołnierze zabici przez ojca Tulli podczas wojny i spaleni Żydzi.

 

Kto poza Tulli odważyłby się poprowadzić prozę poetycką tak daleko? Kto poza Tulli byłby skłonny umieścić w książce o wojennej traumie gadającego lisa, jakby wprost z historii o Małym Księciu? I kto jeszcze opowiedziałby historię, w której mała dziewczynka, zastrzelony esesman i baśniowy lis będą tłumaczyć zawiłości powojennego świata, a żadne słowo nie zabrzmiałoby fałszywie? Innymi słowy, z tak dobrą literaturą nie spotykamy się na co dzień.

 

I nawet, jeżeli lektura Szumu Tulli to spoglądanie w takie zakamarki umysłu, w które nikt dobrowolnie zaglądać nie chce, to warto podjąć ten wysiłek i zmierzyć się z traumami razem z pisarką. Łatwiej po tym nie będzie, ale nie od tego są arcydzieła, żeby żyło się po nich lżej.

 

 

www.facebook.com/literaturasaute

 

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2015-05-24 17:32
Maczyzm po polsku, czyli dlaczego nie boli mnie kryzys męskości? „Obok Julii” E. Rylskiego
Obok Julii - Eustachy Rylski

Być prawdziwym mężczyzną to bardzo trudna sztuka. Trzeba znać odpowiedni kod, odczytywać właściwie znaki, nadawać pewnym rzeczom znaczenie, a innym je odbierać. Trzeba umieć właściwie wysuszyć na kaloryferze, a następnie miętolić palcami papierosa bez filtra przed zapaleniem. Trzeba wiedzieć, jak pić rakiję z gwinta, wtedy ma się jakąś szansę na szacun od Serba (chociaż i tak będzie się dla niego obcym, a zatem gorszym). No i trzeba po prostu kurwa wiedzieć, co to jest męska śmierć, męska samotność, męska starość i męski świat. Inaczej życie tanio cię wyceni.

 

Powieść Obok Julii jest zbeletryzowanym traktatem o męskości. Męskości w twardym wydaniu. Rylski powołuje się nieustannie na Hemingwaya, którego namiętnie czytają: główny bohater, jego koledzy (szemrane towarzystwo), a także jego główny antagonista, potężny w swojej władzy ubek, pan życia i śmierci. Kto nie czyta Hemingwaya, nie liczy się w męskim świecie.

 

Pojawia się też Faulkner, jako kolejny stopień wtajemniczenia w męskość. Natomiast sceneria w powieści przypomina bieszczadzkie opowiadania Hłaski, z Bazą Sokołowską i Następnym do raju na czele. Bohaterowie Obok Julii wożą ciężarówkami drzewo z Czechosłowacji do Jeleniej Góry (chyba nie do końca legalnie), a jak koniecznie trzeba, to mogą też kogoś przeszmuglować przez granicę albo wsadzić komuś kosę pod żebra. Ruczaj, główny bohater, zazwyczaj pełni w tych zleceniach rolę kierowniczą (jest kierownikiem na placu przeładunkowym, a później przewodzi grupie sudeckich twardzieli od trudnych zadań) ale życie co jakiś czas każe mu się skonfrontować z losem prawdziwego mężczyzny. A wtedy trzeba pobrudzić sobie ręce. I dlatego Ruczaj rozjeżdża ciężarówką dozorcę placu, przyczynia się do samobójstwa ubeka i morduje dwóch serbskich zakapiorów.

 

Cała intryga oparta jest na relacji Ruczaja z tytułową Julią – nauczycielką rosyjskiego, rewolucjonistką. Julia próbowała zwerbować swoich uczniów do służby na rzecz rewolucji – nie udało się, dlatego nauczycielka musiała zniknąć. Ruczaj pomaga jej w przedostaniu się na drugą stronę Sudetów przez czeską granicę, w międzyczasie ma z nią krótkotrwały romans (ale to jest romans z tych, które pamięta się przez całe życie), a po latach wymierza na własną rękę sprawiedliwość wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób skrzywdzili Julię. Twardziel z tego Ruczaja.

 

Kryminalno-polityczna fabuła powieści Rylskiego jest jej najmocniejszą stroną, wraz z bardzo plastycznym, stylowym językiem. Z Rylskim jest trochę inny problem – autor przesyca całą narrację nieustanną refleksją na temat męskości, honoru, poważnego traktowania ciężkiego życia zdeterminowanego przez parszywy los. Na przykład w ten sposób: Młoda męska śmierć nieróżniąca się fizjologicznie od żadnej innej, a przecież wyróżniona jakimś podejrzanym sensem, usprawiedliwiona kanonem męskiego życia, brawurą, która to życie wynosi do znaczenia, jakiego nie ma i nigdy nie miało (s. 23).

 

Muszę szczerze przyznać, że jest to taki model męskości, który mnie zupełnie nie obchodzi. Mam wrażenie, że jesteśmy z innych światów. I że dzieli nas niemal wszystko, nawet sposób odczytania Faulknera.

 

Rylski urodził się w roku 1944, roku powstania warszawskiego i lądowania w Normandii. Jego bohaterowie też urodzili się mniej więcej w czasie wojny. W dorosłość wchodzą w twardych latach sześćdziesiątych – latach inwigilacji ze strony bezpieki, wsadzającej do kryminału za mrugnięcie okiem. Nie ma przebacz. Rylski czyni z tego etos męskości honorowej, opartej na odpowiedzialności za kolegów i towarzyszy niedoli, a nie takiej rozmemłanej jak teraz.

 

Ale ja jestem chłopakiem z innej epoki. Kryzys męskości dotknął cywilizację Zachodu, gdy byłem dzieckiem, a od twardego Hemingwaya większe wrażenie robił na mnie narcystyczny, zagubiony Kurt Cobain. I dlatego nie boli mnie upadek etosu prawdziwego mężczyzny. Nie boli mnie diagnozowany przez profesora Melosika kryzys męskości. Jakoś się z nim ułożyłem i myślę, że mężczyźni całkiem nieźle na tym kryzysie wyszli.

 

Mało tego, w moim modelu męskości takie rzeczy, jak umiejętność podjechania ciężarówką pod stromą górę na jedynce bez spalenia sprzęgła albo znajomość tajników suszenia na kaloryferze papierosów w ogóle nie definiują mnie jako mężczyznę. W przeciwieństwie np. do umiejętności rozmowy z własnym dzieckiem na trudne tematy bez hipokryzji i chowania głowy w piasek. Dlatego bardziej od słów szacunku ze strony kolegów, którym mogłaby potencjalnie zaimponować moja znajomość różnych gatunków piw, cieszy mnie pochwała od mojego synka, który mówi, że to ja najlepiej na świecie smażę mięso.

 

Dlatego nie wierzę Rylskiemu ani jego bohaterom. Może Ruczajowi byłoby łatwiej w życiu, gdyby zamiast „obok” Julii był „z” Julią? Może wcale jego męskość nie ucierpiałaby na tym znacząco.

 

 

www.facebook.com/literaturasaute

 

More posts
Your Dashboard view:
Need help?