Tu i ówdzie wychwala się prozę pana Bruczkowskiego, i niejeden raz “Bezsenność…” miałem już w koszyku podczas licznych promocji, jakie przydarzyły się tej pozycji. A jednak kupiłem dopiero teraz, z zupełnie innego powodu. Otóż zagrałem w “Yakuza 4” i choć sama gra wydała mi się średnią, to jednak przedstawienie Japonii przez Japończyków i dla Japończyków było w wielu momentach czymś tak dziwnym i niezrozumiałym, że zachciało mi się dowiedzieć więcej o tym kraju. Najlepiej z perspektywy osoby z zewnątrz.
Marcin Bruczkowski bohaterem powieści zrobił siebie, i przedstawia nam swoją przygodę z Krajem Kwitnącej Wiśni, w którym wpierw studiował, a następnie pracował przez wiele lat. Początkowe strony książki są po prostu świetną rozrywką, autor ma bardzo lekkie pióro i przyjemny, nienachalny dowcip - faktycznie prezentuje nam bardzo dziwny kraj z jeszcze dziwniejszymi zwyczajami z perspektywy kogoś takiego, jak czytelnik. Książka jest prawdziwą kopalnią informacji, jednak nie w ujęciu encyklopedycznym, nie jest to również żaden podręcznik. To jest opis codziennego życia w kraju, w którym mentalność ludzi jest tak odległa od mentalności naszej, że nawet najprostsze kwestie potrafią zaskoczyć.
Jednak o ile przez pierwszą połowę lektury bohaterem jest gajdzin w Japonii, tak w drugiej połowie bohaterem staje się Marcin Bruczkowski, a Japonia pozostaje jedynie tłem. Książka wciąż potrafi bawić, choć momentami zdarzają się i sprawy poważne, nawet dramatyczne. Ale przyjemność lektury psuje nieco pewien chaos; autor przeskakuje kolejne lata i wprowadza nowych bohaterów, jednak tak naprawdę ich nie przedstawiając - nie wiemy kim dla niego są, skąd się wzięli, poza tym, że wszyscy są zgraną paczką przyjaciół. Psuje to klimat tym bardziej, że pierwsi znajomi, z początków książki, opisani są bardzo szczegółowo, i takiego też przedstawiania spodziewamy się na dalszych stronach. Ponadto spostrzeżenia na temat kraju odchodzą na bok, i skupiamy się na problemach nie tyle gajdzina, co Marcina, które już tak angażujące niestety nie są.
Całość jest przedstawiona w taki sposób, że autentycznie trudno jest się oderwać od lektury. Przy czym Japonia ukazana jest tak, że do końca nie można być pewnym, czy obserwujemy dowcipny zapis wydarzeń faktycznych, czy też autor pozwala sobie na fantazję - stąd nie czuję się w sprawie Japonii mądrzejszy, no, może odrobinę. Czuję się za to zdecydowanie zadowolony z lektury, bawiłem się po prostu doskonale, a krytyczne uwagi absolutnie nie przesłaniają całości jako pozycji bardzo dowcipnie napisanej, lekko i z polotem. Jestem pewien, że do prozy Marcina Bruczkowskiego jeszcze wrócę, a i tę pozycję polecam; niejednej osobie ją pożyczę, bo zdecydowanie warto.
Wydawnictwo Znak 2012