logo
Wrong email address or username
Wrong email address or username
Incorrect verification code
back to top
Search tags: nowa-era
Load new posts () and activity
Like Reblog Comment
text 2024-05-01 08:53
Miesięcznik „Nowa Fantastyka” także w wersji na czytniki

Dawno dawno temu, w odległym mieście, wyruszyłem w podróż od jednego do drugiego kiosku „Ruchu” w poszukiwaniu pierwszego numeru miesięcznika „Fantastyka”. Po kilkunastu nieudanych próbach, w końcu udało się! Od tego momentu minęło właśnie 42 lata...

 

Pierwsze numery papierowego wydania „Fantastyki” i pięćsetne wydanie „Nowej Fantastyki” na czytniku PocketBook Era Color

 

Warto przy tej okazji zauważyć, że elektroniczne wydanie „Nowej Fantastyki” trafiło właśnie między innymi do oferty abonamentowej Legimi. Na czytniki można obecnie kupić i pobrać majowy zeszyt (05/24), który równocześnie jest pięćsetnym wydaniem czasopisma. Jeśli nie posiadamy abonamentu Legimi, pojedyncze wydanie w formacie EPUB, MOBI lub PDF kosztuje w księgarni Legimi 15,90 PLN. Tyle samo, co wydanie papierowe w kioskach.

 

Ogłoszenie o wprowadzeniu "Nowej Fantastyki" do abonamentu Legimi (źródło: fb.com)

 

Jako, że ogólnie przerzuciłem się na lekturę wydań cyfrowych, to już od dość dawna nie czytałem „Nowej Fantastyki”. Jakoś nie mam siły do lektury PDF-ów, o ile mam pod ręką coś lepiej sprawdzającego się na czytniku. Przeglądając bieżące wydanie, zauważyłem, że jest teraz jakby mniej ilustracji i zdecydowanie brakuje Funky'ego Kovala. Trudno. Ale skoro czasopismo dostępne jest w abonamencie Legimi, mam nadzieję wrócić do regularnej lektury „Nowej Fantastyki”. Nie będę już jednak objeżdżał połowy miasta, odwiedzając okoliczne kioski „Ruchu” (choćby dlatego, że już ich nie ma lub pozostały po nich tylko gruzy) w poszukiwaniu kolejnych papierowych wydań...

 

Like Reblog Comment
text 2020-03-19 05:30
Bezpłatne e-booki: #covibook i #zdalnenauczanie

Pojawiło się ostatnio kilka publikacji popularyzujących tematykę pandemii koronawirusa z Wuhanu. Jednym z szerszych opracowań jest opis podstawowych zasad postępowania i, co ważniejsze, diagnozowania osób chorych. Książka "Handbook of COVID-19 Prevention and Treatment" opracowana została na bazie doświadczeń pekińskich lekarzy. Z racji pojawienia się wirusa covid-19 w chińskim Wuhanie, to tamtejsi medycy mają najdłuższe doświadczenia zawodowe na jego temat. Są w podręczniku rzeczy dość podstawowe, ale i specyficzne, związane z diagnostyką. Bezpłatny e-book udostępniono na razie w języku chińskim i angielskim. W przygotowaniu są inne tłumaczenia. Plik w formie pliku PDF można pobrać ze strony Alibaby.

 

"Handbook of COVID-19 Prevention and Treatment" z pozdrowieniami od pekińskich lekarzy (źródło: alibaba.com)

 

Powstała także edukacyjna książeczka dla dzieci - #covibook. Można ją np. wydrukować i wykorzystać do kolorowania oraz porozmawiania z młodszymi czytelnikami o sytuacji, która na pewno i ich dotyka (przynajmniej emocjonalnie). Wydaje mi się, że taka lektura może pomóc rodzicom przekazać w spokojnym i niekatastroficznym wydaniu ważne informacje o codziennej profilaktyce. Pośród różnych wersji językowych, jest także polska. Plik PDF można pobrać ze strony projektu.

 

#covibook

 

W poprzednim wpisie wspominałem o uwolnieniu zasobów edukacyjnych przez francuskie wydawnictwa. Również u nas Nowa Era przywróciła bezpłatny dostęp do swoich podręczników dla uczniów szkół podstawowych. To publikacje, które niekiedy były już wcześniej w sieci w postaci tzw. flipbooków. Jednak od zeszłego roku można przeglądać tylko ich fragmenty. Teraz znowu udostępniono je w całości. Bezpłatny dostęp obowiązuje do końca bieżącego roku szkolnego. Informacje o działaniach wydawnictwa znaleźć można na specjalnej stronie na temat zdalnego nauczania.

 

Podręczniki Nowej Ery dostępne nieodpłatnie do końca roku szkolnego (źródło: www.nowaera.pl)

 

P.S.

Wciąż trwają opisywane przeze mnie promocje na #czaszarazy.

Like Reblog Comment
text 2019-01-22 17:16
Co łączy czytniki PocketBook Touch Lux 4 i inkBook Lumos oraz SMOG w Krakowie, czyli wycieczka do NOWEJ HUTY

Z okazji smogu w Krakowie, miasto próbuje zachęcić kierowców do porzucenia aut i przesiadki do komunikacji miejskiej. Podobno niezbyt się to udaje. Ruch samochodowy chyba wcale nie maleje, gdy tramwaje i autobusy są za darmo. Ja jednak postanowiłem dziś z tego udogodnienia skorzystać. Na rzecz tramwajów i autobusów porzuciłem dziś swój rower. Nie wiem, czy dzięki temu na ulicach zrobiło się puściej, ale i tak dziękuję miastu za umożliwienie mi wyjazdu do Nowej Huty. Bez biletu rzecz jasna. Załatwiłem tam, com miał załatwić, przy okazji pospacerowałem odrobinę, a w drodze powrotnej odwiedziłem jedno z krakowskich centrów handlowych.

 

PocketBook Touch Lux 4 szczelnie zamknięty w nowej wersji firmowej okładki (Kraków, styczeń 2019 r.)

 

W podróży dzielnie towarzyszył mi PocketBook Touch Lux 4. Co prawda nie testuję go teraz w ramach przygotowań do recenzji, ale akurat na nim chciałem sprawdzić jak działa Legimi i tak jakoś mi chwilowo zostało bo się zaczytałem. Jadąc do Huty zatopiłem się w lekturze znakomitej książki „Hit Man. Nowe wyznania ekonomisty od brudnej roboty” Johna Perkinsa. To rozszerzona i uaktualniona wersja publikacji „Hitman. Wyznania ekonomisty od brudnej roboty”, którą już czytałem prawie dwa lata temu. Treść nie jest więc dla mnie nowością, ale ponowna lektura i tak raz po raz wywoływała ciarki przelatujące po plecach. Raczej nie był to prąd z trakcji tramwajowej. Książka jest o tyle ciekawa, że zawiera relacje „z pierwszej ręki” na temat wielu wydarzeń społeczno-ekonomicznych, które wstrząsnęły światem w drugiej połowie XX wieku. W nowym wydaniu autor dochodzi także do rozważań na tematy bardziej współczesne.

 

Dziś było zdecydowanie za zimno na czytanie na polu (Kraków, styczeń 2019 r.)

 

Niestety, ani w parku, ani na przystankach czytać się nie dało. Ubrałem się dziś raczej ciepło, ale czekając na tramwaj czy autobus jakoś wolałem mieć ręce w kieszeniach kurtki. Choć czytnik w codziennym użytkowaniu spisuje się dzielnie, to jakoś na polu nie miałem sumienia dziś go katować. Pospacerowałem więc trochę i korzystając z ładnego światła, uwieczniłem PocketBooka Touch Lux 4 na tle śniegu. 

 

 

Aura bliżej centrum Krakowa nie zapowiadała ślicznych widoków, które mnie czekały na obrzeżach Nowej Huty (Kraków, styczeń 2019 r.)

 

W drodze powrotnej wstąpiłem do jednego z centrów handlowych. Napotkałem tam (w jednym ze sklepów elektronicznych) wystawionego na półce inkBooka Lumosa, więc stwierdziłem, że jest okazja do „sklepowego” testu czytnika. Zrobiłem już tak kiedyś z Larkiem Freebookiem 4.3. Podobnie jak w przypadku Larka, także na inkBooka szkoda mi pieniędzy. Pisałem tu o dwóch pierwszych recenzjach tego modelu (por. „inkBook Lumos – jest także DRUGA RECENZJA”). Uznałem, że w tym przypadku lepiej uczyć się na cudzych błędach. Ale skoro czytnik wystawiony na półce... żal nie skorzystać z okazji.

 

 inkBook Lumos na sklepowej półce (Kraków, styczeń 2019 r.)

 

Załączyłem więc Lumosa, nawet nie musiałem do tego używać własnego powerbanka, bo bateria w czytniku była naładowana. To miłe. Zacząłem od otwarcia darmowego fragmentu e-booka, wgranego do pamięci urządzenia. Po przekartkowaniu kilku stron, chciałem wywołać menu formatowania wyglądu tekstu. Tu czytnik odmówił współpracy. Przeszedł do ekranu startowego i pokazał informację, że „aplikacja inkReader została zatrzymana”. Oznacza to ni mniej ni więcej, że program przestał działać, ale „aplikacja została zatrzymana” brzmi może ładniej. I na tym mój sklepowy test inkBooka się zakończył, zanim na dobre się zaczął. Trudno recenzować coś, co nie działa. „Sklepowego” testu i recenzji inkBooka Lumosa więc na moim blogu (póki co) nie będzie.

 

[Aktualizacja 15 IX 2019 r.]

Choć nie zdecydowałem się na wydanie własnych pieniędzy na zakup inkBooka Lumosa, to dzięki wypożyczeniu go z biblioteki, recenzja jednak jest na moim blogu.

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2014-12-06 13:15
Oszuści, mordercy i kobiety o podejrzanej reputacji – "Wszystko, co lśni"
Wszystko, co lśni - Eleanor Catton,Maciej Świerkocki

 

Mniej więcej raz na miesiąc mam ochotę rzucić wszystko w cholerę i wyjechać do Nowej Zelandii. Zaraziła mnie tym pomysłem przed laty dziewczyna, z którą się szczęśliwie ożeniłem, więc marzenia snujemy sobie od czasu do czasu razem – a, niech to wszystko szlag trafi, na pewno czekają na nas w Nowej Zelandii. W mojej wyobraźni jest to taka baśniowa kraina, w której jest dość ciepło, ale są malownicze góry z białymi szczytami, w strumykach płynie krystalicznie czysta woda, a rzekami pływają ludzie przebrani za hobbitów, bo właśnie kręcą kolejną ekranizację jakiejś książki Tolkiena. W dodatku nie ma tam jadowitych zwierząt, które uprzykrzają życie mieszkańcom sąsiedniej Australii. Tam musi być pięknie.

 

Wszystko, co lśni Eleanor Catton to książka podejmująca próbę odnalezienia i sformułowania mitów założycielskich Nowej Zelandii. Autorka dokonuje tego wyłącznie poprzez misternie skonstruowaną fabułę – nie ma żadnych dygresji, żadnych dłuższych opisów ani refleksji społeczno-historycznych. Jest za to zapierająca dech w piersiach skomplikowana siatka intryg, relacji międzyludzkich, namiętności. Celowo używam wzniosłych słów. Wszystko, co lśni to książka inspirowana wielkimi narracjami XIX-wiecznymi – Dickensem, Tołstojem, powieściami łotrzykowskimi i podróżniczo-przygodowymi – w przypadku których słowo „namiętności” jest jak najbardziej na miejscu.

 

Powieść Eleanor Catton stanowi przy okazji idealny przykład powieści postmodernistycznej. A właściwie postpostmodernistycznej, bo nie kierującej uwagi czytelnika na konstrukcję ani intertekstualne odniesienia (szczęśliwie brakuje jej autoreferencyjności), ale na samą historię. Eksperyment formalny jest tu po prostu czymś zupełnie naturalnym i nie powinien nikogo dziwić. Nie zachwycamy się tym, że autorka wspaniale poszatkowała fabułę na mniejsze kawałki (wciąż próbują tym rzekomo świeżym sposobem przykuwać uwagę widzów autorzy średnich filmów z nurtu kina autorskiego), tylko współczujemy skrzywdzonej bohaterce i źle życzymy podłym oszustom. Tak samo, jak robili to przed 150 laty czytelnicy Tajemnic Paryża i Nędzników. Dlatego właśnie równie dobrze można uznać autorkę za spadkobierczynię autora Bakunowego faktora (konstrukcja książki, stylizowane na dziewiętnastowieczne streszczenia rozdziałów na początku każdego z nich, pociąg do trawestacji), jak i Wiktora Hugo.

 

Rzecz jasna, dziś nie da się całkowicie wrócić do idei dziewiętnastowiecznej powieści, której autorzy wierzyli w to, że potrafią całościowo objaśnić opisywany świat. I że w ogóle da się świat rozpoznać i opisać. Pisarka XXI-wieczna już w to nie wierzy i dlatego w konstrukcję fabularną wplata np. rozterki Chińczyka, który zna tę część prawdy, której nie znają inni, ale nie umie jej wytłumaczyć, bo nie zna dobrze angielskiego. I na tym niedopowiedzeniu opiera znaczną część intrygi.

 

Z niedokończonych, niekompletnych, przekłamywanych przez kolejnych bohaterów historii autorka snuje opowieść o początkach Nowej Zelandii. Jak się okazuje, jest to kraj zakładany głównie przez oszustów, złodziei, morderców, prostytutki, nieuczciwych polityków i – rzecz jasna – poszukiwaczy złota, czyli uciekinierów z dawnego świata, pośród których każdy skrywa jakąś tajemnicę. Przeważnie nieprzyjemną.

 

Co z Maorysami? Ten wątek również się pojawia – rdzennego mieszkańca wysp nikt nie rozumie. Dlaczego Te Rau Tauwhare całe swoje życie poświęca na poszukiwanie zielonych kamieni zamiast złota? Jakie sakralne znaczenie ma dla Maorysa ten kamień? Tego się nie dowiemy, bo pozostałych bohaterów nic a nic to nie obchodzi. Poza Crosbiem Wellsem, ale od niego niczego już nie usłyszymy, po poznajemy go jako trupa.

 

Po lekturze Wszystko, co lśni Nowa Zelandia już nie wydaje mi się krajem rajskich wysp, szemrzących strumyków i hobbitów, tylko czymś w rodzaju bardziej zacofanych stanów USA – tych, w których żyją praprawnuki poszukiwaczy złota, religijnych fanatyków i barmanów obsługujących speluny z drewnianymi wahadłowymi drzwiami. Tacy, którzy wciąż wyglądają na domokrążców sprzedających Biblię, jak sto lat temu (świadomie nawiązuje do takiego wizerunku Nick Cave w swoim purytańskim garniaku z przyciasnymi spodniami).

 

Ale i tak wciąż mam nadzieję, że uda nam się rzucić wszystko i wyjechać do tej Nowej Zelandii. W końcu dziwaków i szaleńców nie brakuje nigdzie, a pod naszą częścią nieba też dzielimy przestrzeń z ludźmi o korzeniach, których wolelibyśmy nie zgłębiać.

 

PS. O wpływie gwiazd i planet na losy bohaterów celowo nie piszę nic, bo się na tym nie znam, ale zdradzę tylko, że zabawa w śledzenie horoskopów, do jakiej Eleanor Catton zaprasza czytelnika, jest przednia. Autorka w wywiadzie przyznała, że folder założony w komputerze tylko po to, by planować warstwę książki opartą na horoskopie, był najcięższy. Opłacało się.

 

 

www.facebook.com/literaturasaute

 

Like Reblog Comment
show activity (+)
review 2014-05-10 12:00
Julianna Baggott - "Nowa Ziemia. Świat po wybuchu"
Nowa Ziemia. Świat po wybuchu - Julianna Baggott

Pierwszy tom trylogii “Świat po wybuchu” kupiłem tylko dlatego, że w promocji kosztował 9.90. Niedawno gdzieś w internecie mignęła mi informacja, że już drugi tom się pojawił, czas zatem najwyższy wziąć się za “Nową Ziemię”.

 

Powieść według mnie ma wiele wspólnego z “Igrzyskami śmierci”: tu także mamy  świat pokazany po apokalipsie, bohaterami są bardzo młodzi ludzie, książka jest skierowana bardziej do czytelnika nastoletniego, a całość czyta się raczej dobrze.

 

Historia jest oparta na klasycznym konflikcie. Ogromna  większość ludzi to ofiary wojny jądrowej,  wybuchu, i przeszli oni przeróżne mutacje. Jednak jest coś takiego, jak Kopuła - miejsce dla garstki wybranych. Jedni brzydzą się drugimi, ale rzecz jasna prawda o świecie, katastrofie i jej przyczynach jest o wiele bardziej złożona, niż się wydaje. Bohaterów poznamy z obu stron a ich historia jest skomplikowana w skomplikowanym świecie.

 

Tradycyjny dla takich książek opis świata po apokalipsie miesza się z wyobrażeniami autorki o tych, którzy ocaleli. Do dramatu ofiar dochodzą także dramaty mieszkańców Kopuły, i chwilami lektura mocno skręca w stronę fantastyki socjologicznej. Niestety tylko chwilami, przeważnie mamy jednak kolejne przygody drużyny bohaterów, którym nic nie brakuje... ale jednak gdzieś od połowy książki przestała ona być dla mnie interesująca.

 

Wprowadzenie do świata, pokazanie postaci i realiów, w jakich przyszło im żyć mnie jeszcze angażowało, ale potem zacząłem się nudzić. Bo tak naprawdę ten motyw jest już tak mocno wyeksploatowany, że “Nowa Ziemia” podobać się będzie tym, którzy literaturę "postapokaliptyczną" dopiero poznają, albo już poznali, zakochali się w niej i chcą więcej i więcej.

 

Autorka stara się zaskakiwać, i czasem jej się to udaje. Wyraźnie kreuje coś swojego, ambitnie, jednak ostatecznie ogromna większość tej przecież wcale grubej książki to akcja, przygody, długie opisy  pozbawione dynamiki, wędrówki, zagrożenia... Jakby trochę tego wyciąć nie zasypiałbym nad czytnikiem tak często.

 

Drugi tom sobie podaruję. Wielkim fanom postapokalipsy jednak polecam, to nie jest zła książka, tylko zły czytelnik jej się trafił w moim przypadku.

 

Pure

Egmont 2012

More posts
Your Dashboard view:
Need help?