Wszystko się teraz zmieniło - powiedział Peter Lake. - Dla nas coś się właśnie kończy. Ale zobaczysz, będziesz to śnił tak mocno, że nie będziesz wiedział, że to sen. I kiedy w końcu nic już po tobie nie zostanie, owładnie tobą siła innych czasów, które, zapamiętaj to sobie, upomną się o ciebie. Nagle, z zaskoczenia, srebro wyłaniające się z głębin porwie cię i wciągnie jak pstrąg chwytający muchę. I wtedy odkryjesz, że wszystko zaczyna się od nowa, bo tak naprawdę nigdy się nie skończyło.
Młodość, wściekłość, bunt, ćpanie, pobicia, hektolitry alkoholu, muzyka, walka, idea... To wszystko i jeszcze więcej znajdziecie w książce Jakuba Żulczyka pt. Radio Armageddon. Zapraszam niekoniecznie na recenzję, ale do poznania moich wrażeń z lektury.
Radio Armageddon, druga książka w dorobku Jakuba Żulczyka, która ukazała się po raz pierwszy w 2008 roku, zaś w tym roku doczekała się wznowienia przez wydawnictwo Świat Książki, jest bardzo ciekawym zjawiskiem, jeśli chodzi o konstrukcję. Niby przeważnie mamy do czynienia z narracją pierwszoosobową, ale co chwila zdarza się też, uwaga, drugoosobowa, i to jest jedna z przyczyn, dlaczego tak bardzo spodobała mi się ta lektura. Uchwycenie perspektyw różnych bohaterów i ich zderzenie z sobą to naprawdę intrygujący zabieg, ujawniający ich rozmaite sympatie, antypatie, podejście do tych samych spraw.
Zaraz, jakich bohaterów?
Głównie Szymona, którego rodzice tłamszą od dziecka, trzymając pod kloszem. Nadzieję, zakompleksioną z powodu wysokiego wzrostu dziewczynę, która czuje misję pomagania wszystkim dookoła i bycia lubianą. Oraz Cypriana, charyzmatycznego, elokwentnego, niezwykle inteligentnego nastolatka, który postanawia nagle zburzyć ład świata podporządkowanego komercji i układom. Cała trójka chodzi do prywatnego liceum wraz z Gnatem, który próbuje przelecieć wszystko, co się rusza. Kiedy w krytycznej sytuacji Kamil, zwany Jezusem, ratuje im życie, w piątkę zakładają zespół punkrockowy Radio Armageddon. Ich muzyka wyzwala w młodych ludziach zwierzęce instynkty. Prowokuje nastolatków do wandalizmu. Do wyrzucenia z siebie całej złości, która kipi w pokoleniu urodzonym po '89 roku, kiedy wolność trąci obłudą, a poczucie bezpieczeństwa stanowi zagładę dla intelektu i kreatywności.
Pod tą historią kryje się jednak coś jeszcze. Duże problemy ludzkości biorą się z tych małych. I chyba to mnie najbardziej zainteresowało. Tło tej opowieści, pełnej krwi, smrodu rzygowin, brudu zdrad i szaleńczej gonitwy za niedoścignionymi wartościami (a zatem opowieści bardzo życiowej), a może jej drugie dno. Tłamszenie dzieciaków przez ambicje rodziców, niszczenie rodziców przez dzieciaków, którzy nie potrafią i nie chcą się z nimi komunikować. Przepaść pokoleniowa, samotność pośród tłumu, odrzucenie przez rówieśników... I narkotyki. Najgorsze gówno, w jakie może wdepnąć człowiek. Jeśli chodzi o ten wątek, Radio Armageddon stanowi jakby uwerturę do Ślepnąc od świateł. Pod względem młodzieńczego ducha i walki z systemem jest jakby kontynuacją oraz zdecydowanym pogłębieniem debiutu Żulczyka, Zrób mi jakąś krzywdę.
Czy kiedykolwiek mieliście wrażenie, że zostaliście oszukani?
Tak zwraca się lider Radia Armageddon, Cyprian, do tysięcy nastolatków, którzy przychodzą na ich koncerty. I tak Żulczyk przemawia do czytelników. Oczywiście, że czujemy się oszukani. Przez kolorowe reklamy proszków do prania, po których wydaje się, że sprzątanie jest czynnością przyjemną i relaksującą. Przez rodziców, którzy albo całe życie nam wmawiają, że jesteśmy do niczego, albo że jesteśmy geniuszami i możemy robić w przyszłości dokładnie to, co tylko będziemy chcieli. Przez tak zwanych przyjaciół, którzy są z nami tylko po to, by skryć się w czyimś cieniu, zapewnić sobie cień, który chodziłby za nami krok w krok lub po prostu nie odczuwać obrzydliwego smaku samotności. Nawet rzeczywistość nie musi być prawdziwa.
Książka bardzo przypomina mi Fightclub, więc jeżeli książka Chucka Palahniuka przypadła Wam do gustu, bez obaw sięgajcie po Radio Armageddon Jakuba Żulczyka, będziecie zadowoleni. Sama dopiero w książkę wciągnęłam się jednak od jakiejś połowy, kiedy doszło do opisu wydarzeń z juwenaliów. Wcześniej również było ciekawie, nie tylko za sprawą narracji, o czym pisałam na samym początku, lecz także retrospekcji. Najpierw dowiadujemy się, że zespół jest w fazie rozkładu z powodu zaginięcia Cypriana. Później poznajemy to, co wpłynęło na sformowanie Radia Armageddon. I w ten sposób mamy do czynienia z dwoma liniami akcji.
A zakończenie?
Powala. Książka od samego początku trzyma w napięciu, lecz kilkanaście ostatnich stron to istne apogeum. Liczyłam czas razem z bohaterem i trzymałam za niego kciuki. Nauczona przez lekcję ze Ślepnąc od świateł, podejrzewałam, jaki będzie finisz. Ale i tak się zdziwiłam.
Wszystko już było, więc skoro mamy wszystko, nie mamy nic.
Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone.
Takie książki powinna czytać młodzież, nie tylko o jakichś wampirach, księżniczkach czy innych pokemonach. To w takich książkach jest prawda. Co z tego, że nieładna i cuchnąca? Co z tego, że wulgaryzm stoi obok wulgaryzmu? Takie jest życie, a im wcześniej się z jego różnymi aspektami spotkamy, tym lepiej dla nas.
7/10
Gdy zbliżała się premiera “Łez diabła” zastanawiałem się, i pewnie nie byłem jedyny, czy nowa powieść Magdaleny Kozak będzie bardziej podobna do sagi o wampirach, czy do niesławnego “Fioletu”. Logika podpowiadała, że “Fiolet” był jednorazową wpadką - zdaje się, że napisany przed cyklem o Vesperze, potem wydany na fali popularności, złamał serce niejednego czytelnika przez braki, na jakie cierpiał.
Ale niestety logika nie ma tu większego zastosowania, bowiem im głębiej wchodząc w świat wykreowany w “Łzach diabła” tym bardziej czułem się rozczarowany. Oczywiście powieść nie jest tak słaba, jak “Fiolet”, ale ogólny wydźwięk jest niestety bardzo podobny. Autorka jest tak mocno zaangażowana, że chwilami ma się wrażenie doświadczania swego rodzaju obsesji, przedstawia nam świat niby w realiach fantastyki, udając nawet, że to nie fantasy, a science fiction. Ale tak naprawdę całe tło, otoczka, zostało stworzone jedynie jako powód do opisania męskiej historii o żołnierzach i o wojnie w realiach mocno kojarzonych z konfliktem w Afganistanie, w którym Magdalena Kozak brała udział wraz z Wojskiem Polskim.
To nie jest tak, że książka jest słaba. Jednak sposób jej konstrukcji jest bardzo podobny do konstrukcji “Fioletu” - nie ma znaczenia powód, ważne są działania wojsk. Ziemianie jako Obcy na planecie, sprzedający broń i sprzęt wojskowy tubylcom, którzy przypominają nieco Arabów i walczą z innymi, których sposób prowadzenia wojny przypomina terroryzm i działania Talibów - to brzmi interesująco, prawda? Mamy też czars - kurczę, cały czas kojarzył mi się z “przyprawą”, tudzież “melanżem” z wiadomej powieści - i tenże czars jest przyczyną, dla której jest zrozumiałe wszczęcie działań wojennych. A jednak to za mało, choć wiadomo, że jak ktoś wojny pragnie, to i powód sobie zawsze znajdzie, ale w skali rozgrywanych tu konfliktów stale miałem wrażenie, że to nie wszystko, że będzie coś więcej, że MUSI być coś więcej… nie wiem, może oczekiwałem, że każda wojna musi być opisana tak, by uczyć czytelnika, że nie warto jej wszczynać? Tu jednak trudno było o jakiekolwiek wnioski, ważna była akcja. Chciałoby się więcej polityki, która potrafiłaby jakoś uzasadnić ten konflikt, choćby przez wyraźne wskazanie jego inicjatorów, celów większych i mniejszych, ogólnych i osobistych - bo to, co oferuje autorka jest tak proste, że aż banalne. Nie mówię, że niewiarygodne, bo wojny z mniejszych powodów wszczynano, ale poważniejsze potraktowanie przyczyn konfliktu na pewno wyszło by powieści na dobre, trochę więcej powodów dla których mamy tyle akcji. Podobnie poważniejsze potraktowanie pomysłu z Ziemianami - skoro już znaleźli się w fabule, warto by było powiedzieć coś więcej o naszej planecie, a nie tylko wykorzystać dla jednego planu i zostawić z boku.
Ktoś powie, że po prostu się nie nadaję do czytania militarnych, czy też militarystycznych powieści. Przyznam rację, ale tu chodzi o coś więcej: Magdalena Kozak cyklem o Vesperze udowodniła, że nawet tacy jak ja potrafią się wciągnąć, wczuć i kibicować bohaterom oraz ich “żołnierskim sprawom”, jestem wielkim fanem “Nocarza”, a jeszcze większym “Renegata” (chyba z sześć razy przeczytałem w oczekiwaniu na “Nikta”) - zatem stąd moje słowa, i moje rozczarowanie. Miałem nadzieję, że “Fiolet” był jednorazową wpadką, błędem, który się nie powtórzy. A jednak, już drugi raz otrzymałem powieść, która zbyt lekko traktuje fabułę, bym faktycznie wczuł się w działania wojenne, to jest trochę za proste. Tyle stron obiecywało coś bardziej skomplikowanego, coś bardziej rozbudowanego, coś więcej, niż tylko walkę.
Do dziś potrafię wymienić sporo imion bohaterów cyklu o Vesperze, a na myśl o fabule i emocjach, jakie mi towarzyszyły przy lekturze (szczególnie “Renegata”) zawsze sobie myślę, że czas znowu zaliczyć tę trylogię. Chyba nie ma większego komplementu od czytelnika jak fakt wielokrotnego czytania ten samej powieści, tym bardziej gdy chodzi o powieści sensacyjne, w których bohaterem jest akcja - przecież przy kolejnych razach nigdy nie będzie tak samo ekscytująca, a jednak się czyta! Z “Łez diabła” niestety nie zapamiętam nic poza takim samym uczuciem rozczarowania (a może nawet większym) jak w przypadku “Fioletu”. I chyba kolejny raz nie dam się już namówić na szybki zakup powieści pani Kozak, raczej poczekam na promocję, bo jak widać chyba nie do takich jak ja kierowane są te książki. Nic to, idę odkurzyć “Nocarza”, długi wielkanocny weekend będzie jak znalazł na przygody Vespera.
Łzy diabła
Insignis 2015