Być prawdziwym mężczyzną to bardzo trudna sztuka. Trzeba znać odpowiedni kod, odczytywać właściwie znaki, nadawać pewnym rzeczom znaczenie, a innym je odbierać. Trzeba umieć właściwie wysuszyć na kaloryferze, a następnie miętolić palcami papierosa bez filtra przed zapaleniem. Trzeba wiedzieć, jak pić rakiję z gwinta, wtedy ma się jakąś szansę na szacun od Serba (chociaż i tak będzie się dla niego obcym, a zatem gorszym). No i trzeba po prostu kurwa wiedzieć, co to jest męska śmierć, męska samotność, męska starość i męski świat. Inaczej życie tanio cię wyceni.
Powieść Obok Julii jest zbeletryzowanym traktatem o męskości. Męskości w twardym wydaniu. Rylski powołuje się nieustannie na Hemingwaya, którego namiętnie czytają: główny bohater, jego koledzy (szemrane towarzystwo), a także jego główny antagonista, potężny w swojej władzy ubek, pan życia i śmierci. Kto nie czyta Hemingwaya, nie liczy się w męskim świecie.
Pojawia się też Faulkner, jako kolejny stopień wtajemniczenia w męskość. Natomiast sceneria w powieści przypomina bieszczadzkie opowiadania Hłaski, z Bazą Sokołowską i Następnym do raju na czele. Bohaterowie Obok Julii wożą ciężarówkami drzewo z Czechosłowacji do Jeleniej Góry (chyba nie do końca legalnie), a jak koniecznie trzeba, to mogą też kogoś przeszmuglować przez granicę albo wsadzić komuś kosę pod żebra. Ruczaj, główny bohater, zazwyczaj pełni w tych zleceniach rolę kierowniczą (jest kierownikiem na placu przeładunkowym, a później przewodzi grupie sudeckich twardzieli od trudnych zadań) ale życie co jakiś czas każe mu się skonfrontować z losem prawdziwego mężczyzny. A wtedy trzeba pobrudzić sobie ręce. I dlatego Ruczaj rozjeżdża ciężarówką dozorcę placu, przyczynia się do samobójstwa ubeka i morduje dwóch serbskich zakapiorów.
Cała intryga oparta jest na relacji Ruczaja z tytułową Julią – nauczycielką rosyjskiego, rewolucjonistką. Julia próbowała zwerbować swoich uczniów do służby na rzecz rewolucji – nie udało się, dlatego nauczycielka musiała zniknąć. Ruczaj pomaga jej w przedostaniu się na drugą stronę Sudetów przez czeską granicę, w międzyczasie ma z nią krótkotrwały romans (ale to jest romans z tych, które pamięta się przez całe życie), a po latach wymierza na własną rękę sprawiedliwość wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób skrzywdzili Julię. Twardziel z tego Ruczaja.
Kryminalno-polityczna fabuła powieści Rylskiego jest jej najmocniejszą stroną, wraz z bardzo plastycznym, stylowym językiem. Z Rylskim jest trochę inny problem – autor przesyca całą narrację nieustanną refleksją na temat męskości, honoru, poważnego traktowania ciężkiego życia zdeterminowanego przez parszywy los. Na przykład w ten sposób: Młoda męska śmierć nieróżniąca się fizjologicznie od żadnej innej, a przecież wyróżniona jakimś podejrzanym sensem, usprawiedliwiona kanonem męskiego życia, brawurą, która to życie wynosi do znaczenia, jakiego nie ma i nigdy nie miało (s. 23).
Muszę szczerze przyznać, że jest to taki model męskości, który mnie zupełnie nie obchodzi. Mam wrażenie, że jesteśmy z innych światów. I że dzieli nas niemal wszystko, nawet sposób odczytania Faulknera.
Rylski urodził się w roku 1944, roku powstania warszawskiego i lądowania w Normandii. Jego bohaterowie też urodzili się mniej więcej w czasie wojny. W dorosłość wchodzą w twardych latach sześćdziesiątych – latach inwigilacji ze strony bezpieki, wsadzającej do kryminału za mrugnięcie okiem. Nie ma przebacz. Rylski czyni z tego etos męskości honorowej, opartej na odpowiedzialności za kolegów i towarzyszy niedoli, a nie takiej rozmemłanej jak teraz.
Ale ja jestem chłopakiem z innej epoki. Kryzys męskości dotknął cywilizację Zachodu, gdy byłem dzieckiem, a od twardego Hemingwaya większe wrażenie robił na mnie narcystyczny, zagubiony Kurt Cobain. I dlatego nie boli mnie upadek etosu prawdziwego mężczyzny. Nie boli mnie diagnozowany przez profesora Melosika kryzys męskości. Jakoś się z nim ułożyłem i myślę, że mężczyźni całkiem nieźle na tym kryzysie wyszli.
Mało tego, w moim modelu męskości takie rzeczy, jak umiejętność podjechania ciężarówką pod stromą górę na jedynce bez spalenia sprzęgła albo znajomość tajników suszenia na kaloryferze papierosów w ogóle nie definiują mnie jako mężczyznę. W przeciwieństwie np. do umiejętności rozmowy z własnym dzieckiem na trudne tematy bez hipokryzji i chowania głowy w piasek. Dlatego bardziej od słów szacunku ze strony kolegów, którym mogłaby potencjalnie zaimponować moja znajomość różnych gatunków piw, cieszy mnie pochwała od mojego synka, który mówi, że to ja najlepiej na świecie smażę mięso.
Dlatego nie wierzę Rylskiemu ani jego bohaterom. Może Ruczajowi byłoby łatwiej w życiu, gdyby zamiast „obok” Julii był „z” Julią? Może wcale jego męskość nie ucierpiałaby na tym znacząco.
www.facebook.com/literaturasaute